W listopadzie 1944 roku zostałem nazwany przez starszych chłopaków z Zielonej ( moich sąsiadów) największym bohaterem wsi.
A powodem do tego był mój czyn "bohaterski" polegający na tym, że odważyłem się przejść przed wachmanem bez zdejmowania czapki i wyprostowany , bez ukłonów. Nadmieniam, że wachman to był miejscowy żandarm niemiecki nadzorujący wieś w czasie okupacji. Obowiązkiem każdego Polaka było oddawanie mu hołdu poddańczego, czyli zdejmowanie przed nim czapki i kłanianie się. Kurier Żuromiński kiedyś opisywał ten okupacyjny obowiązkiem, nazywając go czapkowaniem.
Oczywiście, że zostałem podpuszczony przez starszych kolegów do tego czynu. Najpierw przemaszerowałem dumnym krokiem przed wachmanem , ale z 10 metrów od niego, bacznie obserwując czy nie otwiera kabury. Wachman był chłopem wielkim, brzuchatym i podstarzałym dlatego trochę niemrawym, a więc liczyłem na to, że w razie czego mogłem zwiać. Ponieważ nie reagował , to drugi raz przemaszerowałem przed nim, ale już znacznie bliżej i cały czas obserwując czy nie sięga do kabury po pistolet. Jednak za trzecim razem chyba za blisko się do niego zbliżyłem, bo dostałem takiego kopa, że wylądowałem w rowie a kość ogonowa boli mnie do dzisiaj
( moralnie). Na drugi dzień była "zbiórka" chłopaków i wtedy od nich usłyszałem: Lucjan! Chyba jesteś największym bohaterem wsi.
Po wybuchu Powstania Warszawskiego 1 sierpnia 1944 roku, działalność miejscowych oddziałów AK i BCH bardzo się uaktywniła . Mój wuj Aleksander Groszewski( bohater i obrońca Modlina) jako dowódca II plutonu Batalionów Chłopskich w Zielonej często organizował zakonspirowane narady wojenne w sąsiedztwie mojego miejsca zamieszkania. Wtedy nakazywał mi zabawę w środku wiejskiej drogi i baczną obserwację, czy się nie zbliżają żandarmi niemieccy lub inne osoby. W razie czego miałem natychmiast go informować. Tam, gdzie była stodoła konspiracyjna stoi obecnie remiza strażacka, w której mieści się biblioteka publiczna.
Dnia 20 stycznia 1945 roku miałem wtedy 7 lat i 2 miesiące. Upłynęło od tego czasu 70 lat, ale wspomnienia są wciąż żywe. W tym dniu bawiłem się radośnie razem z wiejską dzieciarnią w wielkim śniegu niedaleko kościoła. Mróz był wtedy siarczysty . W samo południe," na oczach" całej dzieciarni wjechał do naszej Zielonej pierwszy czołg rosyjski. Stanął na obecnej ul. 1 Maja, na wprost polnej drogi prowadzącej na północ (przy dawniejszych czworakach).
Czołgiści gestami przywołali do siebie całą dzieciarnię i mnie też. Pierwsze słowa, które od nich usłyszeliśmy to: kuda giermańcy. Bez tłumacza te słowa zrozumieliśmy i cała nasza gromadka wyciągnęła rączki w kierunku Żuromina, na zachód. Ale oni wiedzieli lepiej co mają robić. Po 2, może 3 godzinach postoju, kiedy zjechało się więcej czołgów ruszyli na północ polną drogą przy starym cmentarzu. W prostej linii do przedwojennej granicy niemieckiej mieli tylko do pokonania około 15 km. Wiem z wiadomości prasowych na temat ofensywy zimowej, że w 1945 roku na terenie Prus wschodnich Niemcy zgromadzili potężne siły, ok. 1,5 miliona wyborowych żołnierzy. Nic tu nie pomogło. Natarcie było błyskawiczne i bezpardonowe. Wkraczające wojska rosyjskie w opuszczonych niemieckich domach często napotykały gorące jeszcze obiady na stołach.
(...)
Dodaj napis |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz