Archiwum bloga

środa, 6 lutego 2013

Purzyccy - dawni właściciele majątku Przyspa koło Zielonej

 Post dotyczący rodziny Purzyckich, autorstwa Zenona Purzyckiego w jakiś sposób został skasowany. Postaram się tu odbudować go opierając się na dostępnych mi materiałach. 

Józef Purzycki od, którego tutaj rozpocznę budowę historii rodu Purzyckich, był trzykrotnie żonaty. Urodził się w Przełęku, był synem Adama i Marianny z Bagińskich . Z małżeństwa z Bogumiłą Nadratowską, córką Wacława, właściciela majątku w Przeradzu Małym urodziły mu się dzieci: Modest, Władysław( ur. w 1864 roku, dziadek Zenona Purzyckiego), Bronisław. Za pieniądze z posagu żony powiększył majątek w Zdrojku do 80 ha. W 1963 roku  wziął udział w Powstaniu Styczniowym. Za udział w  tym zrywie niepodległościowym został zesłany na Sybir, a majątek został mu skonfiskowany przez zaborcę. Jego najstarszy syn Modest również walczył w powstaniu,  nie spotkały go jednak represje ze strony caratu.  Bogumiła Purzycka zmarła w 1873 roku. Józef powrócił już wtedy z katorgi. Wkrótce ożenił się po raz trzeci,  zmarł w 1889 roku.

Powyższy tekst został oparty na opracowaniu Pana Marcina Purzyckiego ze strony: http://ziemianskie-historie.dobrzyca-muzeum.pl/biogramy.php?ido=1119

W tym miejscu przeczytają Państwo już historię rodu opisaną przez Pana Zenona Purzyckiego.

"Najmłodszy syn Władysław ( mój przyszły dziadek), mający wówczas 10 lat tuła się po rodzinie, lecz wkrótce dostaje się do przyjaznego majątku babci Nadratowskiej w Przeradzu, gdzie nabywa dużą praktykę rolniczą.

W 1884 roku Władysław zostaje powołany do wojska rosyjskiego celem odbycia 6- letniej służby. Po jej zakończeniu w 1890 roku powraca w rodzinne strony. W Długokątach poznaje  pannę Elżbietę Długokęcką , która wspólnie z bratem prowadzi 40 ha gospodarstwo po zmarłych rodzicach. Jeszcze w tym samym roku pobierają się. Elżbieta miała wtedy tylko 20 lat. Małżeństwo było bardzo udane, a dobrze prosperujące gospodarstwo pozwoliło w 1898 roku na spłacenie brata babci- Józefa, który ożenił się w Chmielewku.

Po 10 latach pomyślnego gospodarowania sprzedają w 1900 roku swój majątek i kupują większy o powierzchni 75 ha w Pepłowie. Jednak już w 1905 roku dziadek Władysław skorzystał z okazji , gdy w jego rodzinnych stronach parcelowano majątek Gościszka, sprzedał swój w Pepłowie i nabył ośrodek tego majątku o powierzchni 90 ha z murowanymi budynkami i dużym parkiem. Z tymi dobrami dziadek Władysław został wpisany w poczet szlachty mazowieckiej wg spisu z 1907 roku dawnego województwa płockiego.

W 1907 roku pojawia się następna okazja, ponieważ tuż obok w Przyspie znajduje się 120 ha gospodarstwo, które kupuje po sprzedaży ośrodka w Gościszce od powinowatych dziadka Jana i Stanisława Gołębiewskich, którzy osiedlają się pierwszy w Gnojnie, a drugi po sąsiedzku w Łążku. Był to również okazały majątek , w którego skład wchodziły zabudowania, duży ogród owocowy, łąki torfowe i urokliwe brzozowe zagajniki.

Dziadkowie nie tylko dbali o rozwój gospodarstwa, ale także o powiększenie rodziny.Mimo ciężkiej pracy babcia Elżbieta urodziła dziesięcioro dzieci, z których pięcioro niestety zmarło w dzieciństwie. Pozostała jedna dziewczynka i czterech chłopców. Szkołę Podstawową kończyli w Kuczborku i Zielonej, uczyli się także w Żurominie.

Dalsza naukę przerwał wybuch I wojny światowej w sierpniu 1914 roku. Niemcy po wkroczeniu w grudniu w 1914 roku do Przyspy zniszczyli pszczelą pasiekę i zabrali część koni. Dziadek Władysław chcąc ochronić swoją piękną wyjazdową parę klaczy ( matka z córką) postanowił je ukrywać dniami i nocami w bagnistej dolinie  z zagajnikiem. Niestety przeziębił się doprowadzając do zapalenia płuc. Po kilkunastu miesiącach, w 1917 roku zmarł z braku właściwej opieki lekarskiej. W momencie umieszczania trumny na saniach obie klacze zarżały przeraźliwie, jakby oddając hołd swojemu panu. Gdy trumnę składano w grobie zwierzęta ponownie to powtórzyły, kierując się intuicją, bowiem stojąc za murem cmentarza nie mogły widzieć tego momentu. Było to niezwykle przejmujące wrażenie dla uczestników pogrzebu.

Wojna, śmierć dziadka, zabieranie bydła i koni sprawiły, ze warunki w gospodarstwie znacznie się pogorszyły, babcia została sama ze służbą, bo synowie walczyli w 1920 roku z hordami rosyjskimi na froncie, który oparł się również o Przyspę.

Wcześniej harmonijne małżeństwo dziadków stwarzało dobrą atmosferę w całym gospodarstwie. Dziadkowie byli bardzo pracowici i zorganizowani, bez nałogów i ogromnie gościnni , co zjednywało im sympatię u rodziców i sąsiadów. Dzięki tym walorom osiągnęli dobry status materialny pozwalający na stworzenie odpowiednich warunków do ich startu w dorosłe życie.

Babcię Elżbietę los nie oszczędzał. Od wczesnych lat ciężko pracowała. Zmarła w 1931 roku przeżywając tylko 61 lat. Została pochowana obok swojego męża w rodzinnym grobowcu na cmentarzu parafialnym w Kuczborku.

Jeszcze w czasie choroby w 1916 roku dziadek zadysponował podział majątku Przyspy. Część liczącą 50 ha przeznaczył młodszej córce. Jednak jej nieudane małżeństwo i wczesna śmierć spowodowały , ze ta część przeszła w obce ręce, sprzedana w 1919 roku posłowi Góralskiemu. Większą część majątku Przyspa dziadek zapisał na syna Franciszka ( mojego ojca) urodzonego w 1899 roku w Dłogokątach, zobowiązując go do spłacenia pozostałego rodzeństwa.

Przerwę w gospodarowaniu  spowodowało powołanie do wojska i walka w 1920 roku z bolszewikami. Po powrocie żeni się w 1922 roku z Marianną Bogucką herbu Awdaniec , urodzoną w 1903 roku.  Jej mama Wyszyńska herbu Sas była krewną Prymasa Tysiąclecia.  Siostra babci Wyszyńskiej związana była z rodem generała Jarosława Dąbrowskiego. Ciężko pracowała, na sen przeznaczała tylko 4 godziny na dobę. Będąc tak pracowitą osobą w sposób istotny przyczyniła się do rozwoju gospodarstwa. jednak obciążenia z tytułu spłat rodzeństwa męża były tak ogromne , że zmusiły do sprzedaży kilkunastu hektarów. Pozostało jeszcze  54 hektary doskonałej ziemi z łąkami ( w tym 6 ha nieużytków, tj. las i kopalnia torfu). Małżeństwo  było zgodne i owocowało trójką dzieci urodzonych w Przyspie. Wiesław urodzony w 1924 roku, druga Danusia urodzona w 1925 ( zmarła w wieku 5 lat), trzeci syn Zenon urodzony w 1934 roku. 

Miło dzieciństwo się dziś wspomina,

Bo bezpowrotnie  ono przemija!

Toteż przenoszę się myślą do wytęsknionych

Miejsc tajemniczych, bardzo ulubionych,


Mych lasów brzozowych usianych grzybami,

Pięknych łąk zielonych zapełnionych pieczarkami,

Bagien torfowych, gdzie gnieździły się czajki i liczne ptaki,

Bo to był wyjątkowo urokliwy... raj taki!


Wracam myślą do żyznych pól malowanych

Gryką białą, pszenicą pozłacanych, żytem posrebrzanych.

O Polsko! Musisz być wciąż męczona podłymi zdradami

I z czterech stron świata ciągłymi najazdami?!


Jeszcze z dreszczem wspomnę tamte czasy,

Kiedy bombardowały kraj niemieckie sztukasy!

Uciekaliśmy z żywym dobytkiem w las brzozowy,

Lecz rozpierzchły się wystraszone konie i krowy...

 

Trzy dni konie po okolicy brykały,a nie błądziły,

Bo są tak mądre, że same do stajni wróciły!

Rodzice ciężko pracowali, jednak mieli wciąż obawy,

Czy spełnią okupantowi wszelkie żywnościowe dostawy!...

 

Wiesław już 18-letni nie bawił się z kolegami w wojnę,

Bo zaczął prawdziwe działania zbrojne!...

Mama najbardziej się martwiła,

Ale syna na partyzancką niedole pobłogosławiła!...

 

W czasie wojny majątek moich rodziców stanowił schronienie  dla członków podziemnej organizacji niepodległościowej, do której należeliśmy całą rodziną. W bunkrze pod snopami zbożowymi  w stodole mieściła się kryjówka dla jej członków. Ja sam jako małoletni "Gawrosz" pełniłem funkcję obserwatora na stodole ( dzwoniąc umownie, gdy zbliżał się pojazd niemiecki), łącznika między oddziałami w Gościszce, Kuczborku i Zielonej oraz doręczyciela żywności w bunkrze.

W wieku 8 lat to była duża odwaga i odpowiedzialność tej "małej konspiracji". Przez jakiś przypadek mogło się wszystko wydać. Pewnego razu miałem w wiadrze upchane paczuszki żywności przesypane otrębami. Niosąc to partyzantom ogromnie się stresowałem, bo nagle zjawił się na podwórzu konny patrol niemiecki. Jeden wojskowy podjechał do mnie i szpicrutą trzasnął po głowie, powodując  mój upadek z wiadrem. Całe szczęście, ze mama otręby na wilgotno ugniotła i poza wierzchnią warstwą cudem nie wypadła żywność. To nas ocaliło przed wpadką. Ja przestraszony, stękając zgarniałem do wiadra otręby i ... patrol tym ubawiony ze śmiechem odjechał... Prawie przez całą okupację było wiele takich stresowych sytuacji.

Po zakończeniu wojny władzę, jak wiemy przejęły komuniści. Powołując się na dekret Bieruta o reformie rolnej, w odwecie za pomoc Armii Krajowej, usunęli  nas w 1946 roku z majątku rodzinnego nocą marcową przy pomocy grupy zbrojnej UB. Musieliśmy uciekać szybko, zostawiając  prawie cały dobytek i nie nakarmione zwierzęta. Otulony w pierzynę ze łzami w oczach wspominałem, jak całymi letnimi porankami cwałowałem konno przez piękne łąki z kolegami z ze wsi, m.in. z najbardziej zżytym Jurkiem Orkwiszewskim. Wieczorem mieliśmy tę samą frajdę zabierając konie do stajni. Ileż to razy spadaliśmy z tych rozpędzonych rumaków! Na szczęście bez szwanku! Ponieważ zbliżały się Święta Wielkanocne wspominałem, jak je hucznie obchodzono.

Na stole stał m.in. duży kosz święconych jajek. Gospodarze i liczni goście na śniadaniu w pierwszym dniu świąt stukali się jajkami przed spożyciem i komu się rozbiło, musiał je oddać gospodarzowi z prezentem, jeśli nie zaśpiewał lub nie opowiedział czegoś śmiesznego. Także dyngus był bardzo wesoły dla młodzieży. Dziewczyny były doprowadzone blisko studni i  oblewane całymi wiadrami wody. Takie ociekające wracały do domu, aby się przebrać. Były bardzo zadowolone, bo uważały, że "najmocniej oblana zziębnięta  i blada, to ma powodzenie nie lada !"

Ja teraz tez drżałem z zimna i strachu w te marcową noc uciekając na furze z mamą do najbliższej zamieszkałej rodziny w Turzy koło Mławy. Przez jedną barbarzyńską noc straciliśmy dorobek całych pokoleń, a ból ściska serce do obecnej chwili.

W niedługim czasie majątek został rozparcelowany, budynki rozebrane, później wycięto piękny las. Majątek rodzinny został więc ponownie w dziejach rodu skonfiskowany, a właściciele wyrzuceni.

Wiesław , jako dowódca oddziału AK ps."Tyczka", nie mogąc pogodzić się z taką niesprawiedliwością, podjął wraz z kolegami z konspiracji walkę zbrojną z reprezentantami władzy, będącej pod wpływem sowieckim.

Już od 1944 roku powstawały silne oddziały dysponujące ciężkim sprzętem, jak działa i czołgi.Osobiście takie duże zgrupowania widziałem w różnych rejonach kraju. W 1947 roku mieszkałem z rodzicami jeszcze na Mazowszu w Lubowidzu, gdzie dzierżawiliśmy małe gospodarstwo rolne. Jednak tata miał zamiar objąć większe na Ziemiach Odzyskanych, gdzie już ulokowali się bracia ojca - Stach i Olek. Niestety, planowany wyjazd został wydany przez konfidentów Urzędowi bezpieczeństwa w Mławie. Dnia 21 czerwca 1947 roku ośmiu "ubeków" zrobiło zasadzkę w naszym domu licząc, że na pożegnanie przyjdzie Wiesław. Usadowili się w małym pokoiku na strychu wystawiając wartę na dole. To był tzw. "kocioł"- kto do niego wpadł, nie mógł wyjść. Aby utrzymać tajemnice o zasadzce przychodzący do nas  sąsiedzi i koledzy ( bo nie moglem pójść do szkoły) - byli zatrzymywani.

Po dwóch dniach nad ranem zapukał do drzwi Wiesław. Mama prowadzona pod pistoletem musiała otworzyć drzwi. Uchylając, krzyknęła: "Synu, uciekaj, na górze pełno ubeków"! Ogromny funkcjonariusz, kierując pistolet w stronę brata pociągnął za spust, ale broń nie wypaliła. Wiesław wyrwał mu pistolet bijąc nim ubeka. Zmykając już przez podwórze , seriami strzelał w powietrze z automatu "Bergman" i rzucał granaty za sobą. Zrobił tyle hałasu dla wrażenia , że jest z całym swoim oddziałem. To wstrzymało ubeków przed pościgiem. Z pozycji leżącej na strychu strzelali tylko w dach, robiąc z niego sito. Tata cały czas podczas zasadzki trzymany był na górze, mając związane nogi i ręce.  Po ucieczce Wiesława i wypuszczeniu zakładników, katowali ojca bestialsko, a mamie nakazali wycierać krew. Po pewnym czasie wyprowadzili go ze związanymi rękoma, popychając dźwigającego się  na nogach. zainscenizowali jakby winę ojca uciekającego i... zastrzelili!!!

Według dokumentów IPN nawet prokuratura wojskowa nie chciała  początkowo zatwierdzić protokołu tej bandyckiej zbrodni na niewinnym ojcu, a my... dostaliśmy znowu nakaz wydalenia.

Dostaliśmy nakaz wydalenia, tym razem do województwa warszawskiego. Wyjechaliśmy więc do mojego chrzestnego ojca inż.  Stanisława Boguckiego, brata mamy w Częstochowie. W Dębowcu koło Częstochowy mama objęła w leśniczówce funkcję gospodyni. Natomiast Wiesław działał bardzo intensywnie odwetowo przeciwko ubowcom na dotychczasowym terenie. Został dowódca oddziału partyzantów, którym także zabito ojców. Otrzymał więc nowy pseudonim "Ojciec", a w akcjach zbrojnych obsługiwał karabin maszynowy, jak pod Okalewem, co wspominał "Kurier Żuromiński". Również książki "Żołnierze wyklęci" oraz "Ostatni Leśni" uwidaczniają dokładnie bohaterstwo, tragizm  i bogatą historię całej Armii Krajowej". W 1948 roku Wiesław ciężko ranny - został zmuszony do kuracji i odpoczynku. Nocnymi pociągami dostał się do mamy po cywilnemu, ale z bronią. Tam ukrył się na krótko ranny mój brat Wiesław, ale został wydany przez konfidenta UB ze Straszew. Przyjechało trzech ubeków z Mławy. Po wymianie strzałów brat został ciężko zraniony, ale nie poddał się żywy. W wieku 24 lat, jako bohater dzielnie walczący z hitleryzmem i stalinizmem  o niepodległość Polski złożył swe życie na ołtarzu Ojczyzny, jak ojciec. Cześć ich pamięci! Wielokrotnie był ranny . W poprzedniej zdradzieckiej zasadzce  dostał z automatu serię aż 28 draśnięć, ale uniknął wtedy śmierci... Aż w dalekim Dębowcu ( jak nasi dawni przodkowie w gęstej dąbrowie) dnia 20 kwietnia 1948 roku to go spotkało...

Po wrzaśnięciu Wiesława padł cichy jego strzał ostatni,

Bo nie mógł uciec z oblężonej matni!

Przez drzwi wyważone ubecy zobaczyli Wiesława padającego...

Oddali więc bestialsko po strzale do... martwego!

Mama przestraszona zrobiła do tyłu pół kroku

I... upadła bez życia w ogromnym szoku...

Wiesław wydawał się jej z każdą sekundą coraz mniejszy,

A pokój wirował i stawał się coraz ciemniejszy! 

W głowie tylko szum i jakby zapadała się krwawa podłoga 

Ostatkiem sił wyszeptała modlitwę do Matki Boga:

"Matko Święta! Ratuj mnie bezsilną, bo tylko Ty jedyna

Rozumiesz, jak mocno serce boli po śmierci niewinnego, młodego syna!...

Od dziecka, gdy zostałam bez matki, Ty zawsze pomagałaś w ukryciu!

Także po odejściu córeczki, w konspiracji, po nocnym wysiedleniu, po katowaniu męża i zabiciu!!!

Matko Droga! Weź mego syna do Bożego Nieba,

Bo za wolność Ojczyzny nawet życie oddać trzeba!"

Nagle mamę porwali i wlekli, bo to w mentalności ubekowej,

Polecając  milicji oddać Wiesława tylko medycynie sądowej!...

Zdradził nas będący na usługach ubeków  daleki kuzyn, ponieważ chciał zniszczyć naszą rodzinę po zawłaszczeniu ważnych dóbr zabranych z Przyspy, a zostawionych na krótki okres u niego. Doprowadził do tragedii, a dobra nasze sprzedał wraz ze swoimi , zamieniając w krótkim czasie na alkohol. Jednak karę sam sobie wychodził, bo zginął w więzieniu, gdyż domagał się nagrody za wydanie Wiesława.

W tym czasie mamę więziono przez dwa lata po wyroku za: ukrywanie syna  z bronią, o której nie wiedziała, a powinna wiedzieć". Sąd wojskowy uzasadnił to, ze wyrok jest zmniejszony o połowę za wsparcie żywnościowe  m. in. sąsiedniego Oddziału Batalionów Chłopskich z narażaniem życia. Według zeznań córki Góralskiego Ireny, pod koniec wojny Niemcy wydali na całą naszą rodzinę karę śmierci za ucieczkę partyzantów z domu przed pośpiesznie wycofującą się jednostką frontu hitlerowskiego. Cudem nie zdążyli wykonać tego wyroku na nas! Akta tej sprawy znajdują się w Instytucie Pamięci Narodowej. Natomiast "swoi" wyzwoliciele więzili mamę w różnych odosobnieniach , aby uniemożliwić odwiedziny: w Mławie, Działdowie, Grudziądzu i Warszawie na ulicy Rakowieckiej. Musiała ciężko pracować w kuchni naczelnika więzienia ( tego ostatniego). Drżała, gdy zakrwawiony, wracał do domu na obiad ten oprawca po biciu więźniów politycznych.

Jeszcze w 1948 roku wróciła do Lubowidza, gdzie matka kolegi szkolnego, pani Ataman wzięła mnie na stancję, którą finansował wujek Stanisław z Częstochowy, pomimo posiadania pięciorga dzieci.

Mając zaledwie 14 lat tułałem się po rodzinie, jak kiedyś dziadek Władysław. Naprawdę żyło się bardzo ciężko, chociaż pomagała nam część rodziny, jak wspomniany wyżej wujek oraz bracia ojca Olek i Stach. Zgodnie z tradycją rodzinną stryj Olek, jako oficer rezerwy brał patriotyczny udział w kampanii wrześniowej 1939 roku. Opowiadaliśmy więc sobie o naszych czynach niepodległościowych.

Podczas pobytu mamy w więzieniu załatwiliśmy ze stryjem Stachem( bratem ojca) pobyt w skromnym internacie przy Technikum zawodowym w Jeleniej Górze, gdzie się uczyłem. Ponieważ byłem bardzo żywotny, muszę dodać więcej szczegółów. Tam ukończyłem kurs modeli żeglarskich, wygrywając wyścigi na zalewie w Pilichowicach ( ale po uroczystości mini żaglówkę mi skradziono). Następnym był kurs z licencją żeglarza.  Przed maturą zacząłem naukę i początkowe loty szybowcowe.

Po maturze wróciłem do centralnej Polski zatrudniając się w Fabryce Papieru w Jeziornie kolo warszawy. Otrzymałem mieszkanie kwaterunkowe - bardzo skromne, ale z mamą nareszcie stworzyliśmy jakiś wspólny dom. Dla odreagowania po przejściach zająłem się małą działalnością "artystyczną". Najpierw w "Magazynie Rozmaitości" Polskiego Radia pod red. Zofii Raciborskiej- opowiadając dowcipy, później w amatorskim Zespole Estradowym przy fabryce...

Pewnego roku, po ogromnych roztopach śniegu na łąkach utworzyło się duże rozlewisko, które nagle zamarzło. szybko skonstruowałem bojer ( a żagiel mama uszyła z kilku prześcieradeł). Szalałem po gładkiej tafli lodu, a starsze kobiety przechodzące żegnały się mówiąc:"co to za zjawa lata nad łąkami?!"

Po kilku latach za liczne płatne usprawnienia maszyn produkcyjnych kupiłem motor i rozrywkowo trwałem w stanie kawalerskim do 29 roku życia...

Aż w 1963 roku ożeniłem się z Anią Grątkowską, farmaceutką z Konstancina. Po ślubie i hucznym weselu otrzymaliśmy część willi babci żony w Warszawie, więc przenieśliśmy się. Z mamą i rodzicami żony odwiedzaliśmy się często przez wiele lat. Mając już dwójkę dzieci - Elę urodzoną w 1966 roku i Piotra urodzonego w 1968 roku, wciąż pracując ukończyłem wieczorowo Politechnikę Warszawską w 1971 roku, jako inżynier mechanik. Każde z dzieci posiada tradycyjnie konia i dwa psy oraz firmę zielarsko-medyczną. Piotr mieszka w Warszawie, a Elżbieta, po mężu Malińska w Poznaniu. Córka Elżbieta ma syna Patryka urodzonego w 1992 roku w Toronto, gdzie córka z mężem mieszkała 8 lat. Patryk studiował etnologię na Uniwersytecie Poznańskim. Wielka szkoda, ze moja mama nie zdążyła poznać wspaniale zapowiadającego się prawnuka, bo zmarła w 1984 roku po ciężkiej pracy i przeżyciach Nagłe odejście mamy przeżyłem wyjątkowo boleśnie. Przez ostatnich 12 lat mieszkała w Konstancinie w wygodniejszym kwaterunku, dzięki wstawiennictwu wspaniałej aktorki pani Mai Komorowskiej, ponieważ już wcześniej miały okazję się zaprzyjaźnić. 

Do grobu rodzinnego moich najbliższych dołączyła ukochana Żona ś.p. Anna z domu Grątkowska
ur. 31.05.1940r. Po długiej i ciężkiej chorobie zmarła 21.01.2018r. Wyjątkowo zasługuje tu na uwiecznienie. Szkoły ogólne ukończyła w Konstancinie, a farmaceutyczną w Warszawie. Długo pracowała w Zakładzie Botaniki Farmaceutycznej. Później z zamiłowaniem prowadziła działalność zielarsko-medyczną, służąc ludziom pomocą w zakresie ziołolecznictwa. Tą pasję przelała na córkę Elżbietę i syna Piotra, którzy dzięki niej odnaleźli swoją drogę zawodową. Była osobą bardzo dobrą, subtelną, wrażliwą i delikatną. Uwielbiała muzykę, szczególnie utwory Chopina, które sama grała na pianinie. Zachwycała się operą, baletem i tańcem. Potrafiła docenić sztukę, poezję i malarstwo. Wrażliwa na piękno przyrody, lubiła zwiedzać ogrody, przechadzać się wśród łąk i pól, spacerować brzegiem morza i podziwiać zachody słońca. Zawsze bardzo skromna, nie miała wielkich wymagań wobec życia i ludzi, wyjątkowo umiała cieszyć się ze zwykłych, prostych rzeczy. Tolerancja i wyrozumiałość były Jej wspaniałą dewizą inteligencji i charakteru. Wielką radość sprawiały Jej rozmowy z wesołym wnukiem Patrykiem.  Jednak przytłoczona była licznymi stresami… Toteż tą delikatną i niezwykle czułą osobę zmogła bolesna, ciężka choroba, która odbierała Jej siły oraz chęć do egzystowania. Brak wyraźnej poprawy mimo naszej intensywnej opieki i leczenia spowodował utratę nadziei w wyzdrowienie. Wierząc w drugie życie z ufnością przyjęła sakramenty święte, życząc najbliższym trzymania się dzielnie… Długa choroba bardzo Ją osłabiła, bo zmagania na przemian w szpitalu i w domu trwały półtora roku, do momentu kiedy wyniszczone, zmęczone ciało uwolniło nieśmiertelną duszę, którą Bóg zabrał do lepszego, spokojniejszego świata. W ogromnym smutku pogrążyła się cała rodzina i przyjaciele. Ciężko przeżywam odejście Żony, gdyż dzieliliśmy wszystkie zmartwienia i radości w narzeczeństwie i małżeństwie razem prawie 60 lat. Dalsze piękne plany los pokrzyżował. Chociaż Jej nie ma przy nas, ale zawsze pozostanie w naszych sercach i pamięci, bo miłość jest wiecznością. W modlitwie i łez potoku niech popłyną w świat moje ostatnie słowa:

Gorąca miłość dawana z serca szczerości,
Niechby Jej wieczność rozświetlała!
Bolesne odejście nie przerwie tej miłości,
Bo Bóg Ją powołał i pójść musiała!
Odeszła, ale chcemy by była blisko nas,
Więc każdy ją ukochaną wciąż woła,
Aby wróciła na ziemie chociaż raz,
 Z Nieba – przeznaczonego dla wspaniałego Anioła!
Boże ! Twój Syn umarł i zmartwychwstał,
Więc mocą tej niezwykłej tajemnicy,
Uczyń aby ten cud znowu się stał,
Łaskawy dla Twojej wiernej służebnicy,
Całym sercem Ci szczerze oddanej,
Przez Chrystusa Pana naszego Amen

Wciąż słyszę mojej najdroższej odpowiedź:
„Powrotu na ziemię nie czekaj,
Choć głos Twój z błękitów mnie woła,
Bo już nie zmienisz w człowieka,
Kto się przemienił w Anioła!...
Moc nieskończonej miłości w sobie mamy,
Więc na pewno kiedyś się spotkamy!...”

 


 

 

                    Dworek P. Purzyckich w Przyspie, okres przed II wojną św.

                        Żniwa w Przyspie przed II wojną św. w majątku P.Purzyckich



 
P. Zenon Purzycki przed domem w Przyspie 
 
 
 
 Rodzice Zenona Purzyckiego z synem

 

 

 
Matka Zenona Purzyckiego 
 
Rok 1920



                            Pomnik dziadków Zenona Purzyckiego na cmentarzu w Kuczborku

                                      Siostra Zenona Purzyckiego 

              Lasek brzozowy w Przyspie , Zenon Purzycki, jego brat i przyjaciele

                              Rodzina Purzyckich z księdzem z Sarnowa

 


                                   Zenon Purzycki z żoną i braćmi 

                     

                              

   

                                      Żona i matka Zenona Purzyckiego z dziećmi













                                            

 

Z

Zenon Purzycki z rodziną

                                            Żona Zenona Purzyckiego z wnukiem w Kanadzie
                                       P. Purzyccy z przyjacielem
                                                         Córka Zenona Purzyckiego - Elżbieta

               

Dzieci Zenona Purzyckiego

 

 

                                         Syn Zenona Purzyckiego - Piotr

                                       Córka Zenona Purzyckiego z mężem

                           Córka Zenona Purzyckiego z synem Patrykiem

                            

                              Patryk, wnuk Zenona Purzyckiego

 

 



 



 PO DŁUGICH STARANIACH - INSTYTUT PAMIĘCI NARODOWEJ ODDZIAŁ W KATOWICACH ORAZ NADLEŚNICTWO ZŁOTY POTOK DOPROWADZILI DO UROCZYSTEGO UPAMIĘTNIENIA I ODSŁONIĘCIA PAMIĄTKOWEJ TABLICY NA GŁAZIE PRZY LEŚNICZÓWCE DĘBOWIEC ZA CZĘSTOCHOWĄ, GDZIE DOWÓDCA GRUPY NARODOWEGO ZJEDNOCZENIA WOJSKOWEGO PLUT.ŚP. WIESŁAW PURZYCKI; ŻOŁNIERZ ARMII KRAJOWEJ I POWOJENNYCH ORGANIZACJI BOJOWYCH ZOSTAŁ ZAMORDOWANY PRZEZ KOMUNISTYCZNY URZĄD BEZPIECZEŃSTWA.

Msza św. w pobliskim kościele rozpoczęła tą uroczystość z udziałem głównych organizatorów: Naczelnika w IPN p. Jana Kwaśniewicza oraz Szefostwa Nadleśnictwa Złoty Potok, Przedstawicieli Gminy Olsztyn i Poraj, delegacji ze Stowarzyszenia Krzewienia Etosu Armii Krajowej, Stowarzyszenia Ofiar Wojny, asysty Wojska Polskiego z generałem włącznie, reprezentacyjnej Straży z orkiestrą i Drużyn Harcerskich. Dużą wagę wydarzenia stanowiły też liczne poczty sztandarowe, a także przybyli goście aż z Płocka z p. Pawłem Felczakiem na czele ze Stowarzyszenia Kombatantów 11 - Grupy Operacyjnej Naczelnych Sił Zbrojnych, gdzie m.in. walczył ten młody Bojownik Niepodległości. Cały kościół wypełniony był także młodzieżą oraz okolicznymi mieszkańcami z dwoma bardzo zaangażowanymi księżmi, oczywiście przy udziale szanownych gospodarzy Leśniczówki Dębowiec i wielu reporterów.
Po mszy św. uczestnicy przemieścili się pod bramę Leśniczówki, gdzie pomnik pamięci Bohatera został odsłonięty przez mojego Syna Piotra i poświęcony przez dwóch księży.
Poniżej zdjęcia z tego dużego i ważnego wydarzenia: Na pierwszym zdjęciu śp. Wiesław i jego pośmiertne odznaczenie, na drugim tablica z patriotyczną inskrypcją, a na trzecim bardzo oddani upamiętnieniu - Dyrektor Szkoły p. Danuta Służałek-Jaworska, mój Syn Piotr i przyjaciel Jerzy Gryglewski z Częstochowy.

                                      


 

 











 


22 komentarze:

Szkolenia komputerowe pisze...
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
MONAfaktura pisze...

Niesamowita historia. Przygnębiające jest to, ile ta rodzina wycierpiała.

Unknown pisze...

Coś wspaniałego......niesamowite jak pięknie opisana historia niejednego życia...całej rodziny a zarazem smutne i przygnębiające czasy.Tyle ludzkiego cierpienia wywołały we mnie uczucia do tych ludzi.Również wiersz autora Zenona Purzyckiego poruszył mnie do łez opisując tęsknotę za swoim dzieciństwem i zapachem wsi w tamtych latach.
Autor nawet jeśli mnie nie pamięta to ja doskonale pamiętam obrazek ze swego dzieciństwa kiedy to tańczyłam na jego weselu (mając 6 lat )byłam tam z rodzicami.
Pamiętam jego mamę na wsi u moich dziadków Anny i Bolesława Szymborskiego w Szymborach Andrzejowięta.Rodzina ....korzenie ta historia się nie kończy.
Wyrazy szacunku dla tej rodziny.
Iwona Jagiełło

Anonimowy pisze...

Szanowny Zenonie!
Dziękuję że podzieliłeś się ze mną dziejami twojej rodziny i twojej osobistej historii. W odniesieniu do niniejszego opisu można powiedzieć w dwóch słowach: Laus Deo!
A w codziennym życiu pamiętać trzeba - Memento Mori!
Z wyrazami szacunku serdeczny kolega
Jerzy Gryglewski

Sebastian Popowski pisze...
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
małgosia pisze...

Piękna historia rodziny, zdjęcia, udało się zachować zdjęcia i pamięć ludzką, co pozwoliło spisać i tym samym ocalić od zapomnienia. Historie rodzin ziemiańskich są w pewnym stopniu do siebie podobne, pozostaje sprawa upamiętnienia tego co było , żeby jakiś ślad pozostawić po sobie na ziemi . Państwu to się świetnie udało, widocznie herb Dąbrowa ma w sobie tę moc, jako stary herb. Serdeczne pozdrowienia z życzeniami kontynuuacji i ogólne 100 lat!Małgorzata Morawska

THUNLANG pisze...

Moja okulistka w Gdyni nazywa się Ewa Purzycka

Unknown pisze...

Bardzo ciekawa historia rodzinna , warto napisać monografie rodzinna i wydac drukiem

Anonimowy pisze...

Piękna, prawdziwa historia. Panie Zenonie życzę zdrowia i wytrwałosci. Popieram Iwonę Zawiszę Prezesa Oddziału Warszawskiego ZSZP.Proszę spróbować wydać drukiem Pana dorobek.
Pozdrawiam
D.Karski
ZG Związku Szlachty Polskiej

Anonimowy pisze...

Szanowny Panie Zenonie,
opisana przez Pana historia Rodziny Purzyckich to piękny przykład historii rodziny ziemiańskiej szlacheckiego pochodzenia. To opisanie ciężkiej pracy Ziemian o której niewiele się dziś wspomina. Historia pięknych duchowo ludzi dla których poświęcenie życia dla Ojczyzny było czymś naturalnym, bo tak ich wychowano. Opowieść o pokoleniach dla których słowa godność i honor nie były pustymi frazesami. Gratuluje takiej Rodziny!
Pozdrawiam, dłoń serdecznie ściskam,
Michał Korsak
Prezes ZG Związku Szlachty Polskiej

Anonimowy pisze...

Pana Zenona Purzyckiego poznałem na jednym z zebrań Polskiego Towarzystwa Ziemiańskiego w Warszawie. Pomimo, że dzieli nas spora różnica wieku bardzo polubiłem Pana Zenona mam nadzieję, że z wzajemnością. Pan Zenon jest bardzo szlachetnym człowiekiem, z zasadami, ale też poczuciem humoru.
Miałem też zaszczyt i przyjemność poznać Panią Annę będąc goszczonym przez Państwa Purzyckich w ich domu.
Z wielkim smutkiem przyjąłem informację o śmierci Pani Anny która była bardzo serdeczną i ciepłą osobą.
Serdecznie pozdrawiam Panie Zenonie.
Sebastian Popowski
Sekretarz Oddziału PTZ Warszawa

Unknown pisze...

Dobrze, że znalazła się osoba w rodzinie, dzięki której młodsi Purzyccy mogą dowiedzieć się kim byli ich przodkowie.
Chętnie zaangażuje się w poszukiwania innych informacji o naszych przodkach i rozwinięciu tego bloga lub stworzeniu nowego.

Pozdrawiam
Marcin Purzycki
prawnuk Franciszka Purzyckiego z Galumina

Unknown pisze...

Moja babcia nazywała się Ksawera Pyrzycka i pochodzila z Bagienice.

Unknown pisze...

Moja babcia nazywała się Ksawera Pyrzycka i pochodzila z Bagienice potem mieszkała w Turzy Malej.

Moja rodzina pisze...

Moja rodzina osiadła ok 1907 w Przyspie .Bardzo chętnie nawiąże kontakt z potomkami rodziny Purzyckich.
Pozdrawiam
Mariusz Kucharski
mariusz197319@gmail.com

apszczol pisze...

Piekne zdjecia!

Pozdrawiam,
Adam A. Pszczolkowski

Renata Pogorzelska, filia biblioteczna w Zielonej pisze...

Bagienice leżą kilka km od Przyspy. Być może jest jakiś związek między tymi rodzinami.

Unknown pisze...

To jest rodzina. Ksawera była córka z pierwszego małżeństwa Franciszka Purzyckiego mojego pradziadka

Lucjan pisze...
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
Lucjan pisze...

Jestem dawnym sąsiadem z Zielonej. Mam 81 lat i cechuję się wrażliwością historyczną o charakterze patriotycznym. Po przypadkowym przeczytaniu blogu o dziejach rodu
p. Purzyckich, postanowiłem również dopisać ważne fakty.
Otóż mój wujek Edward Mendel z Zielonej opowiadał mi, że był rówieśnikiem Wiesława Purzyckiego. Należał do jego Oddziału AK i razem działali w dywersji przeciw hitlerowcom. Wuj był synem sołtysa w Zielonej, który miał dożo informacji o różnych planach żandarmów. Uzyskane informacje wuj przekazywał bezpośrednio Wiesławowi -dowódcy Oddziału- w bunkrze wewnątrz stodoły p. Purzyckich lub poprzez małoletniego
,,łącznika" Zenona Purzyckiego (brata Wiesława). Dlatego cała rodzina Purzyckich łatwo współpracowała z Oddziałem AK, będąc jego głównym żywicielem. Zaopatrywała również, idących w bój z hitlerowcami, znajomych z Batalionów Chłopskich.
Życie młodych partyzantów było ciągłym poświęceniem i niedolą.
Składam gratulację Zenkowi, dawnemu ,,łącznikowi" z AK, za jego ładne, wrażliwe wiersze i opis dziejowy rodu Purzyckich.
Dodam też, że mój przyjaciel ze służby wojskowej na okręcie ORP"Gryf" Józef Witoszyński ze Straszew mówił mi w zaufaniu, że jego matka będąca nauczycielką przekazywała różne informacje i dostępne leki szkolne dla Oddziału Wiesława, bazującemu często w Straszewach u kuzyna Fr. Zielińskiego. Za patriotyczną działalność w AK ojciec Józka Witoszyńskiego został zamordowany przez UB, a Purzyccy z Przyspy mieli skonfiskowany majątek ziemski i wyjątkowo bestialskie odwety niszczące ich rodzinę przez ubowców oraz konfidentów-zdradzieckich pijaków.

prawnuczka pisze...
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
Unknown pisze...
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.