Archiwum bloga

wtorek, 24 lutego 2015

Nieugięty dąb z Zielonej

Na skraju Zielonej w miejscu zwanym przez mieszkańców "Tartakiem" rośnie 200-letni dąb. Dawno szumiał tutaj dorodny las dębowy, ale pod koniec XIX wieku przyszły chude lata dla dóbr ziemskich dziedzica Zielonej. Trzeba było oddać ten las Żydom za długi. Nadszedł czas wyrębu dębów.Drwale i pilarze kładli kolejne drzewa. Jakież było zdziwienie, a nawet przerażenie, kiedy próbowali zanurzyć ostrza narzędzi w jednym z dębów. Na próżno. Jakaś siła nie pozwalała drasnąć nawet kory. Znużeni i strwożeni pracownicy zasnęli głęboko. Gdy się przebudzili, długo wlepiali w siebie dziki wzrok. W końcu jeden z nich odezwał się w te słowa:

- Miałem sen. Odejdźmy od tego dębu.
- Mieliśmy sen. - Jak echo powtórzyli pozostali, a najodważniejszy rozpoczął opowieść: - Nagle zjawił się w moim śnie człowiek. Powiedział, że Jan mu na imię i przekazał taką historię:

" Dwieście lat temu z przechodem  urodziłem się w chłopskiej rodzinie. Bardzo kochałem ten las. Tu przychodziłem skarżyć się na swoją sierocą dolę i niedolę. Pragnąłem mieć coś bliskiego, własnego. Była jesień. Dęby sypały żołędziami. Wyszukałem najdorodniejszy owoc i zagrzebałem w ziemi. Nie mogłem doczekać się wiosny.Minęła zima, a gdy już wszystko rwało się do życia, pobiegłem do lasu. Z ziemi wyrastała młoda siewka, moje drzewko. Przyglądałem się, podlewałem, rozmawiałem z nim. Dąbek rósł, jak na drożdżach. Kochałem go do tego stopnia, że zapragnąłem, aby stał się moją kapliczką. Zbiłem z dwóch patyków krzyżyk i umieściłem na jego młodej piersi. Minęły lata. Ożeniłem się i założyłem rodzinę. Swoje kłopoty powierzałem często ukrzyżowanemu na moim drzewie, które szeleściło już liśćmi całkiem pokaźnych konarów. Jednak pewnej letniej nocy potężnie zagrzmiało  i zaszumiało porywistym wiatrem. Przez okolicę przeszła trąba powietrzna . Powaliła wiele drzew. Nie ominęła też i mojego. Chciałem w zimowe wieczory ogrzać jego drewnem swoje domostwo. Wczesnym świtem chodziłem w las i odcinałem części drzewa, które powoli znosiłem do obejścia gospodarskiego. Jednego dnia, gdy próbowałem przeciągnąć kawał drzewa, usłyszałem szczekanie psów. To zbliżał się zarządca pańskiego lasu. Bądź , co bądź w pojęciu pańskim kradłem drewno. Zarządca i psy zgotowali mi grób w dole po wyrwanym drzewie. Na moim grobie wyrósł nowy dąb, pod którym teraz spoczywacie. To jest mój dąb i nikt go nie ruszy dopóty, dopóki nie wessie i nie wyparuje ostatniego pyłku z moich prochów. Otóż i wszystko."
  Wysłuchawszy treści snu, wszyscy drwale  zgodnie skinęli głowami i przeżegnawszy się, potwierdzili jego jednolitość. Wieść o tym wydarzeniu wkrótce obiegła całą okolicę. Dziwowano się i radzono po chałupach,  co robić. W końcu pewna bardzo mądra i pobożna rodzina z Zielonej, postanowiła odnowić, to, co zaczął Jan i powiesiła na dębie krzyż. Od tej pory nikt już nie ważył podnieść na drzewo topora. I tak ocalał dąb, który rośnie samotnie do dzisiejszego dnia na dawnym leśnym pobojowisku. Od czterech pokoleń opiekuje się nim z dziada pradziada ta sama rodzina.
A kto nie wierzy w tę niesamowitą historię, może się przekonać o jej prawdziwości. Wystarczy w letnią noc przespać się pod owym dębem. Nawiedzi go wówczas sen sprzed wieków.

Napisała pani Teresa Dwórznik- Romańska, poetka i pisarka regionalna.

"Nieugięty dąb z Zielonej", zdjęcie konkursowe, fot. Kasia i Marta Piotrowicz

Ten sam dąb i dwa pokolenia rodziny Piotrowiczów opiekujące się dębem.

Brak komentarzy: