Pan Lucjan Lorkowski przysłał do nas wspomnienia z czasów II wojny światowej z Zielonej. Zapraszamy do zapoznania się z nimi.
Str. 1/2 Szczecin
dn.12.01.2015r
Najmłodszy
sabotażysta wojenny z Zielonej- Lucjan Lorkowski
Wspomnienia spisane w związku
z 70-tą rocznicą wyzwolenia mojej rodzinnej wsi Zielonej i Północnego Mazowsza.
Dnia 20 stycznia 1945 roku miałem wtedy 7 lat i 2 m . Upłynęło od tego czasu 70
lat, ale wspomnienia są wciąż żywe. W tym dniu bawiłem się radośnie razem z
wiejską dzieciarnią na wielkim śniegu niedaleko od kościoła. Mróz był wtedy
siarczysty około -20°C .
W samo południe, na
,,oczach” całej dzieciarni wjechał do naszej wsi Zielonej (koło Żuromina)
pierwszy czołg rosyjski. Stanął na obecnej ul. 1 Maja, na wprost polnej drogi
prowadzącej na północ (przy dawniejszych czworakach).
Czołgiści gestami przywołali do siebie całą dzieciarnię i
mnie też. Pierwsze słowa które od nich usłyszeliśmy to: kuda giermańcy. Bez tłumacza te słowa
zrozumieliśmy i cała nasza gromadka wyciągnęła rączki w kierunku Żuromina, na
zachód. Ale oni wiedzieli lepiej co mają robić. Po 2 może3 godzinach postoju, kiedy
zjechało się więcej czołgów, ruszyli na północ polną drogą przy starym
cmentarzu. W prostej linii do przedwojennej granicy niemieckiej (czyli Prus
Wschodnich-odwiecznego wroga naszego Mazowsza) mieli tylko do pokonania około 15 km . Wiem z wiadomości
prasowych na temat ofensywy zimowej, że w 1945r na terenie Prus Wschodnich,
Niemcy zgromadzili potężne siły, około 1,5 miliona wyborowych żołnierzy. Nic to
nie pomogło. Natarcie było błyskawiczne i bezpardonowe.
Wkraczające wojska rosyjskie w opuszczonych niemieckich domach
często napotykały gorące jeszcze obiady na stołach. Od tych dni cywilna ludność
niemiecka ,,posmakowała” na własnej
skórze co to są cierpienia wojenne i
jaki los zgotował im kochany Hitler. Obiecywał im Raj na ziemi a doczekali się
Piekła. Wkraczająca Armia Czerwona na ziemie niemieckie (do Prus Wschodnich)
była żądna zemsty. Stąd masowe gwałty, bestialskie morderstwa i okrucieństwa
zdobywców. W 1939r Hitler napadając na Polskę błogosławił swoich żołnierzy i
nakazywał im żeby nie mieli litości dla wszystkich mordowanych Polaków: dzieci, kobiet i starców. W odwecie
doczekał się tego samego.
Jak
zostałem sabotażystą wojennym mając zaledwie 7 lat?
Na początku stycznia 1945r ruszyła tzw. ofensywa zimowa a
17-go stycznia była wyzwolona już Warszawa. Niemieckie wojska frontowe były w
pełnym odwrocie. Niektóre oddziały zatrzymały się na 1 lub 2 dni w Zielonej.
Żołnierzy ze względu na siarczysty mróz rozlokowano po wiejskich chałupach na
przymusowe kwatery. W moim dwuizbowym mieszkaniu było ich około 8. Pamiętam
dokładnie ten zimowy mroźny dzień, kiedy na środku izby stała ,,koza” czyli
żelazny piecyk opalany drzewem a wokół niego giermańcy zajęci ładowaniem naboi
do taśm karabinów maszynowych. Przynosili ogromne skrzynie amunicji z magazynów
zlokalizowanych w dawnej remizie strażackiej (która stała niedaleko kościoła
gdzie obecnie jest sklep p. Szelugów) i przy ciepełku z kozy zajmowali się
przeładowywaniem naboi. Mój starszy o dwa lata ode mnie brat Władysław
zauważył, że dużo tych ładowanych kulek jest porozwalanych na podłodze przy
żołnierskich buciorach. Wyciągnął mnie do innego pokoju na ,,naradę wojenną” i
zadecydował, że jak będzie ciemniej to ja mam wykradać te porozrzucane kulki a
on będzie się wygłupiał, żeby Niemcy na niego patrzyli. Tak też się stało.
Robiło się coraz ciemniej ale światła nie wolno było palić ze względu na
warunki frontowe. Jedynie blask od rozgrzanego piecyka rozjaśniał trochę izbę.
Pomimo ogromnego strachu i ,,z duszą na ramieniu” kradłem kulki Niemcom spod
ich nóg, bo pamiętałem nauki brata: im więcej kulek ukradniesz tym mniej Niemcy
zabiją naszych polskich żołnierzy. Teraz, z perspektywy czasu takie okradanie
Niemców nazywane jest sabotażem wojennym.
Jak zostałem ,,największym”
bohaterem w mojej wsi rodzinnej?
W listopadzie 1944 roku (czyli trochę wcześniej niż wyżej
opisana historia) zostałem nazwany przez starszych chłopaków z Zielonej (moich
sąsiadów) największym bohaterem
we wsi.
Str.
2/2
A powodem do tego był mój czyn ,,bohaterski” polegający na
tym, że odważyłem się przejść przed wachmanem bez zdejmowania czapki i
wyprostowany, bez ukłonów. Nadmieniam, że wachman to był miejscowy żandarm
niemiecki nadzorujący wieś w czasie okupacji. Obowiązkiem każdego Polaka było
oddawanie mu hołdu poddańczego, czyli zdejmowanie przed nim czapki i kłanianie
się. Kurier Żuromiński kiedyś opisywał ten okupacyjny obowiązek, nazywając go
czapkowaniem.
Oczywiście że zostałem podpuszczony przez starszych kolegów
do tego czynu. Najpierw przemaszerowałem dumnym krokiem przed wachmanem ale z 10 metrów od niego, bacznie obserwując czy nie otwiera
kabury. Wachman był chłopem wielkim, brzuchatym i podstarzałym, dlatego trochę
niemrawym a więc liczyłem na to, że w razie czego zdążę zwiać. Ponieważ nie
reagował, to drugi raz przemaszerowałem przed nim ale już znacznie bliżej i
cały czas bacznie obserwując czy nie sięga do kabury po pistolet. Jednak za
trzecim razem chyba za blisko się do
niego zbliżyłem, bo dostałem takiego kopa, że wylądowałem w rowie a kość
ogonowa boli mię do dzisiaj. Na drugi dzień była ,,zbiórka” chłopaków i wtedy
od nich usłyszałem: Lucjan! Chyba jesteś największym bohaterem we wsi.
Z
poważaniem:
Lucjan
Lorkowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz