Archiwum bloga

czwartek, 30 czerwca 2022

Delia Owens- "Gdzie śpiewają raki" - spotkanie DKK

 29 czerwca spotkaliśmy się w bibliotece, by porozmawiać o książce Delii Ovens pt. "Gdzie śpiewają raki". Książka jest zekranizowana i już 26 sierpnia można będzie w kinach obejrzeć film. Jednak bardzo zachęcam, abyście już teraz sięgnęli po tę pozycję, a film niech stanie się taka wisienką na torcie, po jej przeczytaniu. 

Do zasmakowania w jej treści namawiają nas liczne recenzje, takie jak np. te : "Owens przedstawia odludne mokradła wybrzeży Karoliny Północnej z perspektyw porzuconego dziecka", "Pulsująca rytmem natury, wysycona półcieniami przybrzeżnych mokradeł Karoliny Północnej, wstrząsająca", "Debiutancka powieść najwyższej klasy" i wiele innych. 

Nasze grono zebrane na DKK zgadza się z tymi spostrzeżeniami całkowicie. Książka jest wstrząsająca, a zarazem urokliwa przyrodą karolińskich bagien, gdzie dorastała jej bohaterka Kya- nazywana Dziewczyną z Bagien. Jej historia skłania do żywej dyskusji, która  niekoniecznie kończy się tymi samymi wnioskami biorących w niej udział. Ale to przecież dobrze, bo nie wszyscy jesteśmy tacy sami, nasze doświadczenia życiowe również nie są identyczne, co sprawia, że wśród kilku osób większość pokaże verso pollice  dla Chase'a, usprawiedliwiając całkowicie bohaterkę. 

"Gdzie śpiewają raki" jest świetną, skłaniającą do przemyśleń książką. bardzo zachęcamy do jej przeczytania .







poniedziałek, 13 czerwca 2022

Wspomnienia z Krzywek-Bratek - pamiętniki Zygmunta Zielińskiego

     Zygmunt Zieliński urodził się w Krzywkach-Bratkach  15 lutego 1936 roku. Jest ojcem  trzech córek, w tym poetki Aliny Dybały, której wiersze były prezentowane na tym blogu.   Obecnie wraz z żoną Czesławą mieszka w Trzebnicy, pisze wspomnienia i wiersze, które tutaj będę prezentować. Ciekawie opisał m.in. życie w przedwojennych Krzywkach, czasy okupacji, dzieciństwo i młodość. Opisując rodzinną wieś, nie pomija żadnych szczegółów jej wyglądu, z pasją opisuje codzienne zajęcia jej mieszkańców i  atmosferę tamtych lat, która dawno przeminęła. Czytając wspomnienia będziemy podążać ścieżkami, którymi kroczył on, które zna doskonale i nadal kocha. Powędrujmy zatem po mapie wspomnień, niech autor nas poprowadzi i pozwoli popatrzeć jego oczyma na tę wieś  szczęśliwego dzieciństwa, ale też naznaczonego piętnem wojny i strachu.

" Po mapie wspomnień czasami błądzę" (...)   z wiersza "Echa i cienie" Zygmunta Zielińskiego



"A więc zamykam oczy i wracam do wspomnień. Na stacji kolejowej Mława wsiadam do autobusu PKS w kierunku Żuromina. Autobus, jak zwykle zatłoczony, zajęte wszystkie miejsca stojące. Wysiadam po 18 km na przystanku Krzywki-Bratki. Wysiadają ze mną, jak zwykle trzy czy cztery osoby. Idziemy drogą żwirową około jednego kilometra. Początek wioski. Zaczyna się bruk. Od bruku idzie droga w kierunku szosy. Przecina ona szosę, prowadzi do prywatnych lasów i na pola uprawne zwane nowinami. Te dwie drogi tworzą trójkąt, w którym mają pole Szerszenie i Kąpińscy. Tą drogą jeździ się do Mławy. Wierzchołek tego trójkąta przy wsi jest wydzielony placem do użytku publicznego. Jest na nim figura w kształcie kamiennego, kanciastego słupa z metalowym krzyżem na górze i ogrodzona żelaznym parkanem. Przy tej figurze w maju odbywają się majowe nabożeństwa, na których kobiety i dziewczyny śpiewają pieśni nabożne. Figura ta jest miejscem pożegnań zmarłych mieszkańców. Trumna  była wynoszona na ramionach sąsiadów do figury, tu następowało pożegnanie. Trumnę wkładano na furmankę  i jechano na cmentarz do Kuczborka. 
Tutaj też było miejsce do międlenia lnu w jesieni przez kobiety. Snopki lnu były suszone w specjalnie wykonanej suszarni. Składała się ona  z dwóch głębokich dołów połączonych tunelem. Nad jednym przykrytym ażurowo żerdkami ustawiało się ciasno snopki lnu i ciepło z ogniska pieca w drugim dole szło z dołu tunelem do góry w ustawione snopki. Wysuszone snopki następnie ogławiano z nasion i wysuszoną słomę kobiety na cierlicach przerabiały na paździerze i włókno lniane. W piecu do suszenia zawsze palił dziadek Łukasz ( Łukaszewski)  piekł dla nas w tym ognisku ziemniaki. Len nim trafił do międlenia,  zaraz po wyrwaniu z ziemi był wiązany w snopki i jakiś czas był moczony w wodzie w stawie, a następnie rozkładany cienką warstwą na ściernisku. To było potrzebne, aby łodyga stała się łamliwa i włókno oddzielało się od niej. Z każdej łodyżki oddzielało się włókno na cierlicy od paździerza. Uzyskane włókno wyczesywało się na grzebieniach
 ( szczotki z nabitymi gwoździami) i związywało się we wiązki, a wyczeski nazywane były kądzielą. Płótno lniane było na wsi powszechnie używane, a w czasie okupacji niemieckiej było jedynym materiałem na pościel, bieliznę i ubrania. (...)
Na drugim brzegu wsi było skrzyżowanie dróg. W lewo pod kątem prostym była droga  na wieś Krzywki-Bośki, w prawo w kierunku Osowy i Kuczborka. Przesunięta i prosta  pomiędzy zabudowaniami Borzuchowskich i Trzcińskich droga prowadziła w kierunku wsi Nidzgora. Budynki mieszkalne były budowane równolegle kilka metrów od drogi, tak, że przed każdym domem był ogródek kwiatowy. Płoty przy domach były drewniane ze sztachet. Układ zagrody wiejskiej był następujący: z prawej lub lewej strony prostopadle do domu mieszkalnego był budynek inwentarski ( obora, stajnia, chlew, kurnik w jednym budynku). Za oborą,  równolegle do domu, a prostopadle do obory, stała stodoła. Stodoły były drewniane,  pokryte słomianym dachem. Przed stodołą stał kierat, który służył do napędzania sieczkarni i młocarni. Z boku, albo za stodołą stały drewniane wychodki. Tak usytuowane budynki stanowiły zamknięte podwórze. Studnie z kręgów betonowych stały kilka metrów przed domem. Przy niektórych był żuraw z przyczepionym drewnianym wiadrem, przy innych był kołowrót, a przy pozostałych tylko drążek, do którego zaczepiało się wiadro do napełnienia wody. Przy studniach stało często koryto do pojenia zwierząt.
Na środku wsi był duży staw, który spełniał wiele funkcji: był basenem kąpielowym dla dzieci, wodopojem dla zwierząt,  miejscem przebywania kaczek i gęsi, basenem przeciwpożarowym, a zimą lodowiskiem. Woda w nim była brudna, aż zielona.
 Wszystkie domy były parterowe, dwu, albo 4- izbowe ze strychem, który był pomieszczeniem gospodarczym. Z sieni wchodziło się do kuchni, a z kuchni do pokoju. Kuchnia i pokój miały tą samą powierzchnię. Podłogi wykonane były z desek sosnowych . W kuchni pod podłogą mieściła się piwnica na ziemniaki. W kuchniach skupiało się całe życie. Kuchnia była jadalnią, salonem, miejscem na odrabianie lekcji przy lampie naftowej, sypialnią, a zimą miejscem do przędzenia lnu i tkania płótna na krosnach. Wiosną kwoki wysiadywały pisklęta  i odchowywano kurczaki lub inny drób."
 Autor tych wspomnień wykonał ręczny szkic wszystkich zabudowań wsi. Istniały więc tu 43 domy mieszkalne, a na środku wsi stała drewniana remiza strażacka, we wsi były także dwie kuźnie jedna drewniana należąca do starego kowala Bieńkowskiego, która po jego bezpotomnej śmierci została rozebrana, druga zaś murowana była własnością Powierskiego. Co ciekawe na wzgórzu, gdzie później zbudowano szkołę podstawową stał do 1944 roku drewniany wiatrak, własność rodziny Kowalewskich. Został on wysadzony przez żołnierzy Wermachtu (według Wikipedii: całość sił zbrojnych III Rzeszy z wyłączeniem Waffen-SS ), którzy na jego miejscu zbudowali drewniany bunkier. 
Prawie w każdym domu we wsi mieszkali lokatorzy, którzy w zamian za lokum, kawałek ziemi, utrzymanie krowy, świni i kur odpracowywali u gospodarza przez oznaczona ilość dni. Największe gospodarstwo we wsi należało do Morawskiej, która wtedy była wdową z dwójka dzieci i służbą, liczyło ok. 50 ha. Po wojnie komuniści wysiedlili tę rodzinę, ale w 1956 roku po dojściu do władzy Gomułki (wg Wikipedii : I sekretarz KC PZPR (1956–1970) , Murawscy odzyskali gospodarstwo. Krzywki-Bratki liczyły 21 gospodarstw posiadających parę koni i 8 gospodarstw jednokonnych.

Oto szkic  wsi wykonany na podstawie rysunku  Zygmunta Zielińskiego, autora wspomnień.


Zygmunt Zieliński  podkreśla rolę rzemieślników w dawnej polskiej wsi. "Kowale obsługiwali także sąsiednie wioski ( oprócz wsi Krzywki-Bratki). Roboty mieli dużo, bo kuli konie, klepali lemiesze i naprawiali inne narzędzia. Wszystkie wozy konne były na żelaznych obręczach. Wyrabiali też podstawowe narzędzia  potrzebne na polu i w gospodarstwie domowym, jak: motyki, noże , siekiery, okucia do drzwi i bram itp. Cieśla Sobierajski był też uniwersalnym rzemieślnikiem na wszystkie rzeczy wyrabiane z drewna: robił więźby dachowe, okna, podłogi, proste meble, trumny itp.
Bardzo potrzebnym rzemieślnikiem był też szewc Rochmiński. Buty były ze skóry i na skórzanych zelówkach. wszystkie elementy łączone były drewnianymi ćwiekami i szyte dratwą. Obuwie było bardzo drogie i łatanie ich było powszechnie stosowane. Mężczyźni na wsi nosili buty z cholewami ( jedne do zwykłej roboty, drugie od święta).
 Biedniejsi nosili kamasze. Dzieci latem biegały boso. Kobiety w gospodarstwie nosiły na nogach drewniaki  na wysokich spodach bez napiętków zwane korkami." Krawcową we wsi była Zalewska. Fryzjerem męskim był Antoni Ługowski. Zarówno muzykantem, jak i dentystą był Czajkowski. Jego narzędzia dentystyczne sprowadzały się do kombinerek i czegoś w rodzaju śrubokrętu. Andzia Sobierajska świadczyła we wsi usługi religijne.  Wszystkie nabożeństwa przy figurce i puste noce nie mogły obyć się bez niej. W każdej wsi była taka kobieta".
Oczywiście istniał także we wsi sklepik, którego wnętrze znacznie odbiegało od wyglądu dzisiejszych marketów, czytamy więc: "W sieni była beczka z naftą  z zamontowaną pompką, z której nalewano naftę do butelek lub blaszanych kanek. Przy tym niezbędne były akcesoria do lamp naftowych , jak knoty, szkła, zapałki". (...) Z artykułów spożywczych była sól, ocet, soda, cukier, kawa i pewnie niewiele więcej. Olej wytłaczano z nasion lnu lub rzepaku w olejarni w Szreńsku, a kasze robiono z gryki, prosa lub jęczmienia w kaszarni w Turzy. Ważne na wsi było świniobicie, które odbywało się głównie z okazji ważnych świąt. Warzyw i owoców na wsiach spożywano niewiele.

"Większość starszych mieszkańców, a szczególnie kobiet było analfabetami lub półanalfabetami , tzn. nie umiało pisać, albo z trudem czytało. Dla przykładu mój stryj Antoni rocznik 1920, który służył w "Ułanach" i był dobrym strzelcem, pełnił służbę już w kwietniowej mobilizacji 39 roku. Nie dostał awansu na kaprala, a tylko na starszego ułana , bo jak sam mi opowiadał - nie umiał pisać. Kilka lat przed wojną powstała we wsi czteroklasowa szkoła z jednym nauczycielem. Kilku mieszkańców ze starszych roczników, ok. 1900 r.  miało jakieś podstawowe wykształcenie, między innymi mój ojciec, bracia Ługowscy i Nadratowscy. Jeden z mieszkańców Jan Płocharski ukończył weterynarię, a jego brat miał 9 klas, czyli tzw. Małą maturę. Mój wuj Ksawery Nadratowski miał ukończone technikum rolnicze.
Mężczyźni mieli Ochotniczą Straż Pożarną, a kobiety Kółko Różańcowe . Z organizacji politycznych istniała po wojnie silna partia Polskie Stronnictwo Ludowe, które komuniści zlikwidowali. Potem powstała mała liczebnie Polska Partia Robotnicza. W zimie 1947 roku,  we wsi w śnieżną noc zjawili się żołnierze podziemia. Odwiedzili partyjniaków. Musieli oni zjeść legitymacje partyjne popijając wodą." 
Autor opisuje swój rodzinny dom i codzienne życie na wsi w okresie poprzedzającym II wojnę światową, podczas niej i po jej zakończeniu. 

                               Wygląd domu sołtysa w czasie okupacji niemieckiej

"Dom nasz położony był w środku wsi przy brukowanej drodze, a za drogą był staw. Za stawem było tzw." Zawodzie", gdzie znajdowały się gospodarstwa Nadratowskich i Tylickich. Dom nasz był jednym z ładniejszych na wsi. Był z czerwonej cegły i pokryty ocynkowaną blachą. Miał dwa wejścia i dwie sienie od podwórza i od drogi. Pomieszczenie od podwórza było kuchnią, a od drogi pokojem. W kuchni toczyło się codzienne życie rodziny. Była pomieszczeniem do gotowania posiłków, jadalnią, sypialnią, salonem, pralnią i piekarnią.  Pod podłogą znajdowała się piwnica, w której był zapas ziemniaków na zimę dla całej rodziny i karmienia świń.  W kuchni paliło się drzewem i torfem. Kuchnia miała cztery miejsca na garnki, a  w głębi za kuchnią był piekarnik, w którym jednorazowo raz  w tygodniu mama piekła cztery blachy chleba. Umeblowanie kuchni było bardzo skromne. Przy wejściu z prawej strony stała ławka, na której zawsze stało wiadro z czystą wodą studzienną i drugie wiadro na zlewki. Po lewej stronie drzwi wejściowych stał kredens. Na przeciwległej ścianie szczytowej stał tzw. "ślaban". Był to drewniany tapczan z wysuwana połową skrzyni na noc do spania., a na dzień zasuwało się to i opuszczało drewniana klapę, a mebel zmieniał się w wygodną ławę. Za materac służyła prosta, zwykła słoma bez siennika. Po prawej stronie stało proste dwuosobowe łózko, w którym zamiast materaca także była prosta, żytnia słoma bez siennika, która co pewien czas wymieniano. Między tymi meblami pod oknem stał drewniany stół z dwoma szufladami. Z obu stron stołu mieściły się jeszcze dwa krzesła. Dwa krzesła były także przed stołem. Na okres zimy wstawiano jeszcze kółko do przędzenia kądzieli, albo krosna do tkania płótna. Na wiosnę wstawiano kojec na dwie kwoki do wysiadywania kurcząt i kacząt. Nad kuchnią był duży okap, na którym wisiała połeć słoniny lub szynka  z kością. To mięso dojrzewało i było krojone do chleba. Nie dotyczyło to jednak okresu niemieckiej okupacji. Przed drzwiczkami kuchni zawsze leżała kupka drzewa i kosz z torfem, bo ogień w kuchni w okresie zimy palił się prawie bez przerwy. Z kuchni prowadziły drzwi do pokoju. W pokoju było jedno łóżko dwuosobowe, otomana, tremo i szafa na ubrania, stół, sześć krzeseł , a w kącie stał piec kaflowy. Na oknach były firany i zasłony, a na stole był zawsze obrus. W piecu paliło się od wielkiego święta, a wstęp do pokoju był ograniczony. Był on sypialnią dla rodziców. W sieni stały schody prowadzące na strych i stało duże drewniane koryto, w którym mama przyrządzała pasze dla świń i drobiu. Były to gotowane ziemniaki z dodatkiem plew z gryki lub saradeli i świeżej śruty lub otrąb. Jedna izba i sień od frontu była wynajmowana dla lokatora  za "odrobek". Do połowy okupacji w domu autora mieszkała rodzina Witkowskich. W 1942 roku ich miejsce zajęła rodzina Tymińskich, która ze swojego domu była wysiedlona przez Niemców. Rodzina niemieckiego oficera była skromna i nie dokuczliwa. Kobieta była Czeszką, a oficer Niemcem sudeckim. 
W 1944 roku we wsi zakwaterowano kompanię Wermachtu i dom Tymińskich zajęło dowództwo tego oddziału. U Zielińskich zajęli pokój przeznaczając go na kancelarię, a rodzinę Zielińskich ściśnięto w kuchni, przez którą wszyscy przechodzili. Jak wynika z tego warunki stworzono im fatalne. Być  może dlatego urodzeni w czasie okupacji brat i siostra autora zmarli, jako małe dzieci. Zygmunt Zieliński tak to opisuje: " W czasie okupacji urodziło się jeszcze dwoje rodzeństwa. Braciszek Stasiu zmarł w wieku 2 miesięcy. Pamiętam, że ojciec pojechał z nim furmanką do lekarza  w Szreńsku. Miał zapalenie płuc
 ( braciszek). Lekarz powiedział, że za mały chłop i za ciężka choroba. Następnie urodziła się Hania, była bardzo ładnym i zabawnym dzieckiem. Pamiętam, jak bawiła się z ojcem i ślicznie się śmiała. Przed śmiercią bardzo kaszlała.(...)
Pamiętam, jak miałem prawie siedem lat, gdy nas dzieci z kilku wsi  Niemcy zapędzili na folwark w Kozielsku do wyrywania chwastów z lnu. Był upał i nadzorca pozwalał się nam napić kubek wody z wiadra. Nie można było posiadać radia, nie było polskich gazet, a zimą w długie wieczory mężczyźni odwiedzali się w zwyczajowo ustalanych domach i ustalanym towarzystwie, palili papierosy skręcane z machorki, opowiadali o polityce i grali w karty. Młodzi zbierali się też grupkami, opowiadali bajki, grali w ślepą babę, w "Salonowca" i inne wymyślne zabawy. Kobiety w zimowe wieczory miały do roboty skarpety i swetry na drutach, przędły len lub tkały płótno na krosnach. Sołtysem ojciec przestał być w drugim, albo trzecim roku okupacji. Na strychu w wybitym oknie zamiast szyby była wstawiona dykta. Między dwoma dyktami w oknie była ukryta tablica blaszana  z białym orłem  z koroną, która była dawniej umieszczona na słupie przed naszym domem, jako informacja, ze tu mieszka Sołtys. Po wyzwoleniu przekazana była nowemu sołtysowi , ale władze komunistyczne ją zdjęły  ze względu na koronę orła. (...) 
Ojciec, co pewien czas jeździł furmanką do Mławy. Celem wyjazdów była obowiązkowa odstawa zboża, albo żywca. Ale przy okazji zawoził naszym kuzynom Tylickim produkty żywnościowe, jak mąka, ziemniaki, bo miasta głodowały. Na każdy wyjazd poza teren gminy musiała być wystawiona przez gminę przepustka, a na wozie z prawej strony musiała być umieszczona tablica  z nazwiskiem i imieniem, miejscem zamieszkania. (...) Nie wiem, jak długo, ale pewnie około roku kwaterowała we wsi ekipa mierniczych i projektantów melioracji rolnych.  Byli to Polacy, urzędnicy, a kierował nimi, o ile pamiętam inżynier Szadkowski. Później został uwięziony i zamordowany w obozie. U nas kwaterował przedwojenny nauczyciel pan Smoliński. On  nas - trójkę dzieci gospodarza uczył w zimowe wieczory, w ciągu jednej zimy. Następnej zimy razem ze Zbyszkiem Nadratowskim i Michałem Płocharskim , kuzynami starszymi ode mnie o trzy lata,  mieliśmy tajne nauczanie prowadzone przez panią E. Płocharską, żonę weterynarza, który ukrywał się ścigany przez Niemców. Byłem bardzo chętny do nauki. Najlepszym moim kumplem rówieśnikiem  był brat cioteczny Włodek Nadratowski. Razem wędrowaliśmy po polach i podpatrywaliśmy przyrodę. Razem uczestniczyliśmy w różnych zabawach i psotach. Włodek miał wielki dar do znajdywania gniazd ptaków, a szczególnie skowronków i czajek.(...) My z ciekawością kontrolowaliśmy te gniazda, aż do wyfrunięcia z nich młodych ptaków. Latem chodziliśmy na pastwiska do pastuchów. Tam rozpalaliśmy ogniska z wyschniętych krowich kup, strugaliśmy z wierzby fujarki, robiliśmy trąbki, piekliśmy ziemniaki i graliśmy w wymyślone gry. Najczęściej to były zabawy w "Piekarza", "Palanta" i "Salonowca". Na podwórzu popularna była zabawa w dwa ognie i w klasy razem z dziewczynami. Ubrania mieliśmy bardzo liche i połatane. Latem chodziliśmy boso. Trzewiki skórzane zakładało się tylko od święta bez skarpet. Latem w drodze do Kościoła w Kuczborku dzieci i większość kobiet szła boso z butami związanymi sznurowadłami i zawieszonymi na szyi. Dopiero przy moście pod Kuczborkiem myło się nogi w rzece i zakładało buty. Po powrocie z Kościoła znów się na moście "zobuwało".




Rodzeństwo Zielińskich z Krzywek-Bratek przed swoim domem  ( Melania, Zygmunt i Danuta)
                                      Niemieckie wojsko we wsi 1944 rok
(...) W 1944 roku, nie pamiętam dokładnie, czy wiosną, czy wczesnym latem,
 zakwaterowała we wsi kompania Wermachtu. Mieli dużo łodzi do budowy mostów na przyczepach samochodowych i dużo samochodów ciężarowych. Jeden pluton w tej kompanii zakwaterowany był w pobliskiej wsi Osowa. U nas dalej połowę domu zajmowała rodzina Tymińskich. Nasz pokój Niemcy zajęli na kancelarię, a nas ścisnęli w kuchni. W tej kancelarii wstawili zbite z desek piętrowe łóżko i spali tam sekretarz i pisarz. Drzwi do pokoju były otwarte i Niemcy swobodnie przechodzili przez naszą kuchnię na podwórze. Na podwórzu codziennie rano była zbiórka kompanii na apelu porannym. W domu Tymińskich umieściło się dowództwo oddziału, a w ich podwórku była kuchnia polowa. Na naszym podwórzu stał samochód sztabowy. Była to duża ciężarówka z obudowaną blaszaną budą, w której spał jej kierowca. Był to starszy łagodny człowiek, który bardzo mnie polubił i byliśmy zaprzyjaźnieni. Mówił, że ma syna w moim wieku, którego ja mu przypominam. Niemcy, którzy mieszkali w pokoju zachowywali się przyzwoicie. Jeden z nich o nazwisku Czoske pochodził z Chojnic i umiał bardzo czysto mówić po polsku, choć rzadko się z tym zdradzał. Ordynansem  w kancelarii był kulejący na jedną nogę inwalida o nazwisku Wojchno. Pobyt niemieckiego wojska we wsi był na tyle korzystny, że nie pokazywali się żandarmi. Jak już wspominałem, za ubój świń groziło ciężkie więzienie. Ale ojciec z Tymińskim w nocy  przed świętami Bożego Narodzenia zaryzykowali  dokonać w chlewie uboju. Tymiński starszy człowiek i spanikowany, nie ogłuszył od razu świniaka, tak że obudzili śpiącego w samochodzie kierowcę. Ten przyszedł do chlewa i pomógł sprawnie dokończyć uboju. Ile im strachu narobił, to tylko oni wiedzieli.  Za tę pomoc Niemiec dostał swoją dolę w mięsie. Ten kierowca bardzo często przynosił w ukryciu z kuchni pełną menażkę zupy, najczęściej grochówki. My z ojcem jedliśmy ją w ukryciu siadając w progu stajni. Dawał mi też czasem dropsy. Kierowca lubił smażyć ziemniaki. Stawiał wtedy dwie cegły, między nimi rozpalał ognisko, stawiał na nim garnek i smażyliśmy te ziemniaki. Jedliśmy je ze smakiem. Tę umiejętność smażenia ziemniaków wykorzystuję do dziś. Nauczył mnie robić maść na wrzody i ropiejące rany. Braliśmy czystą białą sosnową żywicę, masło i wosk w równych ilościach. To razem się smażyło i powstawała żółta, łatwo się rozsmarowująca maść. Nauczył mnie też szybkiej fermentacji tytoniu . Dał mi szczelne bakielitowe pudełko, do którego wkładało się tytoń, a na wierzch kładliśmy surowe krążki ziemniaków. Pudełko szczelnie zamykaliśmy, a po kilku dniach ziemniaki były czarne, a tytoń ładny, żółty i pachnący. (...) 
Bardzo wredny był feldfebel o nazwisku Gips. Udawał, że nie rozumie po polsku, ale kiedy uciekali przed ruskimi, w dzień wyjazdu, rano powiedział do mojej mamy czystą polszczyzną: "Matka, jutro rano Ruski będą tutaj". Wredny był też komendant, który miał niedużego, czarnego psa i szczuł nim nas dla zabawy. 
15 stycznia 1945 roku  przed wieczorem do wsi przyszedł oddział zbrojnych junaków z pobliskiego garnizonu, spod lasu. Mieli listę wszystkich rolników, którzy posiadali po dwa konie. Przychodzili z oficerem i sołtysem do domów. Gospodarzowi kazali w ciągu godziny przygotować wóz  z dwoma siedzeniami i obrokiem na trzy dni. Do pilnowania zostawał uzbrojony junak i po oporządzeniu furmanki wszyscy jechali do baraków. Cały garnizon szykował się do ucieczki. Ojciec miał dobre konie. Spłoszył je w lesie i zawadził wozem o drzewo tak, że złamał rozworę i wóz się rozpołowił, i nie nadawał się do jazdy. Zrobił to celowo i był pewien, że go zwolnią. Ale wtedy ojcu przydzielono kuchnię polową przystosowaną do trakcji konnej. Natychmiast  w popłochu całą kolumną wozów, cały garnizon baraków wyruszył na zachód. Popłoch był tak wielki, że na stołówce zostały naczynia z niedojedzonym posiłkiem. Uszkodzony wóz, nie pamiętam przez kogo został przyprowadzony na podwórze. Po ucieczce junaków, wieczorem, na drugi dzień rano w pośpiechu, do ucieczki zbierali się niemieccy saperzy z naszej wsi. Jak już wspomniałem feldfebel Gips przemówił do mamy po polsku, że na drugi dzień rano będą u nas Rosjanie. Z samego rana z samochodu sztabowego wynieśli bardzo dużo papierów, przeważnie map i spalili je na ognisku w ogródku. Załadowali swoje rzeczy na ciężarówki , doczepili do nich łodzie pontonowe na przyczepach i przed południem  w pośpiechu odjechali. Na środku wsi zostały jeszcze dwie przyczepy z łodziami pontonowymi. Ludzie zebrani na drodze uznali, że te przyczepy na drodze są niebezpieczne i Rosjanie mogą przez nie wieś zbombardować. Zebrana masa ludzi, mężczyźni, kobiety i dzieci wspólnym wysiłkiem wypchali te przyczepy ze wsi, na drogę w kierunku szosy. Wieczorem przyjechało po nie dwóch ludzi ciągnikiem półgąsienicowym. 
Na drugi dzień rano, zgodnie z zapowiedzią niemieckiego feldfebla (niemiecki stopień podoficerski, odpowiednik polskiego sierżanta) do wsi przybyli Rosjanie - pierwszych trzech - konno. Na drodze przed naszym domem zebrała się spora grupa ludzi. Rosjanie pytali o Niemców. Powiedziano im, że w odległej o kilometr Osowie kwaterowali też żołnierze należący do kompanii kwaterującej w naszej wsi i oni ze sprzętem zostali, bo nie było dla nich transportu. Rosyjscy zwiadowcy galopem przez pola udali się do Osowy. W niedługim czasie galopem na spienionych koniach powróciło tylko dwóch Rosjan i pojechali w kierunku Mostowa. Okazało się, że w Osowie pozostało 22 żołnierzy Wermachtu i ich dowódca zastrzelił jednego z radzieckich zwiadowców, który podjechał do nich pierwszy i wezwał ich do poddania. Niemcy poddali się, kiedy podjechały czołgi. Rosjanie w odwecie, za śmierć swojego żołnierza rozstrzelali wszystkich 22 Niemców. Przez pole od strony Szreńska jechała duża ilość czołgów i samochodów ciężarowych ciągnących armaty. Były to amerykańskie ciężarówki Dżems ( GMC) i Studebaker. Przez wieś maszerowały oddziały piesze. Było wielu maruderów, którzy chodzili po domach za jedzeniem i rabunkiem. Ojciec jeszcze nie wrócił, a Tymiński z rodziną już się wyprowadził do swojego domu. Mama ze strachu przed ruskimi uciekła ze mną do Sobierajskich. Pytali, gdzie gospodarz. a jak mówiliśmy, że zabrali go Niemcy, to krzyczeli, że on przeciwko nim wojuje. Była w stajni piękna dwuletnia źrebówka, jeszcze nie ujeżdżona. Raz wróciła spocona, bo pewnie zrzuciła "kacapa", ale jak ją wzięli drugi raz, to już biedna nie wróciła. Były w ogródku trzy ule z pszczołami, to je rozwalili w pierwszym dniu po wejściu w poszukiwaniu miodu. Wpadali do domu i jak zobaczyli beczkę z kiszona kapustą, to ją wybierali brudnymi rękami i jedli. Bardzo się ich baliśmy w tych pierwszych dniach. ( W tym  czasie z oddalonego o kilometr od Krzywek gospodarstwa, musiał ratować się ucieczką przed Rosjanami 62- letni Antoni Zieliński, ojciec Leona, w porę ostrzeżony przez ludzi. Któryś z chciwych sąsiadów doniósł na niego Rosjanom, iż Niemcy zostawili w jego domu cenne meble, co pewnie wskazywało według nich na współpracę z okupantem! Rodzina niemieckiego oficera, która zamieszkiwała dom Zielińskich uciekając pozostawiła w ich domu niektóre sprzęty i to było ważniejsze dla donosiciela, niż życie człowieka. Jak widać wśród Polaków nie brakowało potworów.)
Niemcy w ostatnią noc przed ucieczką w Mławie zamordowali 124 więźniów, zaaresztowanych członków podziemnej organizacji Batalionów Chłopskich. W pierwszym tygodniu po wyzwoleniu odbył się pogrzeb w Kuczborku dwunastu zamordowanych z naszej gminy. Było wśród nich pięciu braci Nadratowskich z Wygody.Byli kawalerami w wieku od 17-30 lat. Pamiętam, że prowadzili szkółkę drzewek owocowych i jeździliśmy z ojcem do nich po te drzewka. Prawdopodobnie wydał ich adiutant komendanta okręgowego BCh. Był on zaraz po wojnie sądzony za zdradę, ale nie wiem jaki zapadł wyrok.
wkrótce po wejściu Rosjan zakwaterowali u nas trzej oficerowie lekarze z dużą ilością różnych skrzyń. Byli to bardzo kulturalni ludzie  i nikt inny nie miał tu wstępu, bo była wystawiana warta. Grałem z nimi w szachy i bardzo się śmiali, gdy któremuś dałem mata.
Dali nam trochę żółtego cukru, a ja za wygraną dostałem pierwsze polskie papierowe pieniądze. Mieszkali u nas przez tydzień. Następnie na kilka dni zakwaterowały tu trzy wojskowe lekarki. Mieszkały w pokoju, a dwie izby po Tymińskich były zawalone lekami. Ordynansem u nich była bardzo zabawna prymitywna Ania. Był spokój, ponieważ przed domem stała warta.
Ojciec wrócił do domu po dwóch lub trzech tygodniach. Część furmanów uciekła od Niemców na drugą noc. Nocowali w oddzielnej stodole i byli mniej pilnowani. Po ich zniknięciu Niemcy wzmocnili warty i nie było możliwości ucieczki. Ojciec uciekł Niemcom dopiero w Grudziądzu, kiedy było zamieszanie przy przeprawie przez zamarzniętą Wisłę. Niestety pozostawił konie. Razem z nim zabrało się dwóch chłopaków z sąsiednich wiosek. Wędrowali pieszo przez zaśnieżone drogi z różnymi przygodami ze strony Niemców i Rosjan.
                                         Wieś po odzyskaniu niepodległości

 Do wsi wracali ludzie z robót przymusowych, z obozów jenieckich i wychodzili z ukrycia ci, którzy się w czasie wojny ukrywali. Tworzyła się nowa władza pod nadzorem wojsk radzieckich. Prześladowano wszystkich, którzy aktywnie włączali się w ruch oporu. Mieli trudności w znalezieniu pracy, byli aresztowani i fałszywie oskarżani, skazywani na długoletnie więzienie, a nawet karę śmierci. Były też skrytobójstwa. Z drugiej strony działało zbrojne podziemie , które też walczyło przeciwko nowej władzy. Oddziały leśne działały w całym kraju.Trupy padały z obu stron. Na wsi ludzie najbardziej bali się kołchozów. Ludzie mieli nadzieję, że Mikołajczyk przy pomocy państwa zachodnich utworzy demokratyczny rząd i powstanie Polska niezależna od Rosji. Po sfałszowanych wyborach Mikołajczyk w obawie o swoje życie uciekł na Zachód. PSL przekształcił się w zależne od komunistów Zjednoczone Stronnictwo Ludowe. Chłopi ze wsi, jak mój ojciec byli wzywani na posterunek milicji, gdzie musieli oddać legitymacje członkowskie PSL i podpisać odpowiednie oświadczenie. 
W tym okresie w Kuczborku ubowcy zastrzelili młodego człowieka, rzekomo podczas próby ucieczki podczas aresztowania. Przypominam sobie, ze nazywał się Tański, ale kim był - nie wiem. Oddział AK któregoś dnia zastrzelił sekretarza PPR Frankowskiego. Pamiętam , kiedy wracaliśmy ze szkoły w Kuczborku w końcu maja lub w czerwcu przy lasku osowskim( lasek do dziś znajduje się obok drogi wiodącej do wsi Osowa) tliło się jeszcze spalone auto osobowe i były ślady krwi na piasku. W tym miejscu oddział AK zastrzelił dwóch ubowców, a auto spalili. 
U nas niedługo po wojnie zamieszkał kolega ojca Wincenty Nadratowski, który wrócił z przymusowych robót z poznaną tam żoną. Mieszkał tu niedługo, był chory na raka, bardzo cierpiał i wkrótce zmarł. Z Niemiec wracały rodziny wywiezione na przymusowe roboty. U nas było wolne mieszkanie i zamieszkała tu rodzina Stępkowskich. Była to liczna rodzina z sześciorgiem dzieci. Było wśród nich trzech dorosłych synów. Józef na stałe zatrudnił się w naszym gospodarstwie. Najstarszy Heniek wcielony do wojska, zdezerterował i ukrywał się u nas na sianie nad oborą. Do gospodarstwa były niezbędne konie. Ojciec kupił kobyłę z chorą nogą. Od niej dochował się ładnej źrebówki. Jak zdobył kolejnego konie, nie pamiętam, ale dbał bardzo o konie. Niedługo mieliśmy dwie piękne klacze i źrebięta.
Na wsi powszechny był strach przed kołchozami, a władze komunistyczne gnębiły większe gospodarstwa obowiązkowymi dostawami zboża i żywca, za które płaciły niskie ceny. Ojciec chciał uciec ze wsi do miasta licząc na spokojniejsze życie. W jesieni 1946 roku razem z innymi gospodarzami naszej wsi wyjechał za robotą do Gdańska. Gdańsk był w gruzach, mieszkańców było niewielu, więc liczyli, że znajda robotę i mieszkanie. Zatrudnili się w zajezdni tramwajowej. Po pół roku ojciec wrócił na gospodarstwo, bo mama nie zgodziła się na wyjazd. Bala się pewnie, że tam nie będzie miała dla siebie odpowiedniego życia. Tutaj w Krzywkach była przyzwyczajona do miejsca, rodziny i sąsiadów. Ja, zamiast
synem robotnika-tramwajarza, dalej byłem synem kułaka, elementem klasowo obcym.
Niedługo po zakończeniu wojny rodziny, które nie miały domu, ani ziemi zaczęły wyjeżdżać na Ziemie Odzyskane. Najwięcej wyjechało na Pomorze Zachodnie do powiatu człuchowskiego. Było tam kilka rodzin na robotach przymusowych i teraz wracały tam, by objąć gospodarstwa po wysiedlonych Niemcach. Niektórzy, jak: Olczak, Łukaszewski, Jędrzejewski, Sobierajski zostawiali swoje małe domy i kawałki ziemi, by wyjechać na zachód, bo tu nie mieli środków do życia. Wyjechało wtedy, jak sobie przypominam 10-12 rodzin. Wyjechała wtedy rodzina Witkowskich z moim rówieśnikiem i kolegą Gienkiem i przyjaciółką mojej siostry Lilą. Pamiętam ich płacz przy rozstaniu. Na mazury wyjechał też nasz kuzyn Płocharski. Został naczelnikiem poczty w Pasymiu, a następnie awansował do dyrekcji poczt w Olsztynie, później na dyrektora Technikum Pocztowego. Dorosła młodzież wyjeżdżała do Gdańska, Olsztyna i Elbląga. Moja najstarsza siostra Danka  razem z Heleną Krakowską i Walką Kowalską miały po 15 lat i cztery klasy podstawówki. Te trzy brakujące klasy szkoły podstawowej nadrobiły szybko. Dostały się też do szkół średnich, Danka zdała do Liceum Handlowego w Mławie. Mieszkały na stancjach prywatnych, prowiant z domu rodziny dowoziły im, co kilka dni, bo zaopatrzenie w mieście było złe. Po skończeniu szkoły pracowała w księgowości w PGR Zielona i do pracy z Krzywek dojeżdżała rowerem. W zimie mieszkała w miejscu pracy. Wuj Ksawery Nadratowski zatrudnił się w starostwie powiatowym w Mławie. Dostał w Mławie mieszkanie i zabrał tam Zbyszka, z którym uczyliśmy się tajnie w czasie wojny.
Wieś się trochę wyludniła. Nie było już taniej siły roboczej. Ogrodziliśmy pastwisko drutem kolczastym, który ojciec kupił z rozbiórki niemieckich umocnień. Nie potrzeba było już pastucha do bydła. Kupiliśmy używaną kopaczkę konną i grabarkę. Do młocki we wsi wynajmowano szerokomłotną maszynę omłotową napędzaną silnikiem spalinowym. Czasy się zmieniały. Siostry i ja byliśmy zdolni do wykonywania prawie wszystkich prac w gospodarstwie. Cała rodzina pracowała ciężko, a każde ferie i wakacje były dla nas czasem wytężonej, mozolnej pracy. Marzyłem o tym , aby wyzwolić się od życia na wsi. 
Był rok 1950, autor miał wtedy 14 lat, ukończył naukę w szkole powszechnej w Kuczborku i chciał się uczyć w Liceum Ogólnokształcącym w Działdowie. Złożył tam odpowiednie dokumenty, jednak nie został dopuszczony do egzaminu, ponieważ ojciec jego posiadał gospodarstwo o powierzchni 24 hektarów, które to zostało uznane przez władze komunistyczne za kułackie, a dzieci takich gospodarzy miały ograniczony dostęp do szkół. Podobnie było w szkole w Mławie, tam również zabrakło miejsca pomimo zdanego egzaminu. Dopiero w Olsztynie Zygmunt mógł rozpocząć naukę w Liceum Męskim im. Adama Mickiewicza. Zakwaterowanie znalazł u znajomego swojego ojca - dawnego pisarza z gminy Kuczbork. Warunki tam był wyjątkowo spartańskie. Z jakimi uczuciami Zygmunt wyjeżdża z rodzinnej wioski - niech zilustruje fragment jego utworu: 

"Gdy opuszczałem wieś rodzinną, 
a było to przed wielu laty,
to w sercu i myślach ją zabrałem.
Jej widok, kolor, zapach, głos
i w żniwa brzęk klepanych kos." /Z wiersza "W maju"/ Z. Zieliński

                               Praca w polu w polskiej wsi po II wojnie światowej

Po pierwszym roku nauki przyszły wakacje, które nie były czasem beztroski i wypoczynku. Rodzinne gospodarstwo potrzebowało rąk do pracy. Tak pisze o lecie 1951 roku w Krzywkach-Bratkach autor: "Ciężkie, gorące lato i ciężka robota w gospodarstwie od świtu do zmroku. Spiętrzenie robót w polu i obejściu nie daje ani chwili odpoczynku. Rano o 6.00 trzeba być w robocie. Najpierw przed żniwami przygotowanie opału na zimę, była to zwózka torfu z sąsiedniej wsi. Ręczny załadunek na wóz i rozładunek, przerwa na posiłek i tak do zmroku. Żniwa tradycyjne - kosa i sierp, nie było bowiem jeszcze żadnej mechanizacji. Pola były obsiewane głównie żytem, siało się także trochę pszenicy i owsa dla koni. Z innych roślin ojciec siał sporo gryki, były też obowiązkowe dostawy dla państwa po niskich cenach. Z gryki w kaszarni przetwarzało się kasze na własny użytek. Na koszenie żyta wynajmowało się kosiarzy i zbieraczy. Snopki ustawiało się w stygi. Żniwiarzom gospodarz zapewniał podobiadek, obiad i podwieczorek. Do picia była kawa zbożowa i woda ze studni. Zboże trzeba było pozwozić do stodoły i później wymłócić. W okresie żniw była jeszcze normalna obsługa inwentarza żywego: udój krów rano,  w południe i wieczorem, karmienie drobiu i świń, odstawa mleka na zlewnie, wypęd bydła na pastwisko i przypędzenie go wieczorem do obory. 
 
                                                  " Piekło kobiet"
Zygmunt w pełni doceniał ciężka pracę wszystkich kobiet na wsi, a szczególnie swojej matki do tego stopnia, że obowiązki, jakie tradycja na nie nałożyła nazwał "piekłem kobiet". Czy nie tak właśnie należałoby nazwać codzienny, bez chwili odpoczynku - trud naszych babek i prababek, które ciężko pracowały niemal zawsze starzejąc się przedwcześnie. Kobieta o czarnej od letniego słońca, pooranej zmarszczkami twarzy - otulonej chustką kojarzyła nam się z siedemdziesięciolatką, kiedy w rzeczywistości miała może 40 lat. "Udój, karmienie zwierząt za wyjątkiem koni i przygotowanie posiłków należało do mamy" - kontynuuje  autor. "A dochodziło jeszcze wychowanie dzieci. I to wszystko bez elektryczności, wodociągów, pralek, lodówek, gazu i innych udogodnień dostępnych obecnie".
Po pracowitych wakacjach, Zygmunt, dzięki pomocy brata swojego kolegi z Kuczborka Mietka Stańczaka zostaje przeniesiony do 9 klasy Liceum Ogólnokształcącego  w Działdowie. Stan majątkowy jednak musiał się zgadzać i do zaświadczenia  wpisano ilość posiadanej ziemi dziadka - Antoniego Zielińskiego. Tam zamieszkał w internacie,  którego kierownikiem został Romuald Hinrle, nauczyciel języka polskiego. Podczas kolejnych wakacji autor wraz z innymi uczniami został zmobilizowany w ramach służby Polsce do pracy w brygadach żniwnych. Trafili do PGR Juchowo i zakwaterowano ich w dużym pałacu, w pokojach na pierwszym piętrze. Pracowali tam przy rzepaku, żniwach, a co ciekawe chyba jako relikt przeszłości funkcjonował tam drabiniasty wóz ciągnięty przez parę wołów. Zwierzęta były silne i łagodne, dopóki nie zostały sprowokowane przez chłopców i zamiast pracować weszły z wozem do wody.
Po ukończeniu liceum i zdaniu matury Zygmunt rozpoczął naukę na wydziale zootechniki w Olsztynie, chociaż sercu były bliższe  polonistyka, historia lub geografia.
W 1958 roku autor kończy studia pierwszego stopnia, zalicza ćwiczenia wojskowe i jako inżynier zootechniki w stopniu wojskowym plutonowego podchorążego zaczyna zupełnie nowy okres w swoim życiu. Marzenia o życiu z dala od ciężkiej pracy na wsi się spełniają. Ale po wielu latach, już jako nobliwy starszy pan będzie wracał pamięcią do rodzinnej wsi, najbliższych, będzie wspominał każde zajęcie wykonywane w rodzinnym gospodarstwie, każdy fragment wiejskiej ścieżki, którą chadzał i nie sposób oprzeć się wrażeniu, że czasem troszkę tęskni nawet za tą znienawidzoną ciężką pracą w polu.  cdn.
 
                         Praca w Wyższej Szkole Rolniczej w Olsztynie
 
Od 1 marca 1962 roku do 31 czerwca 1963 roku Zygmunt pracował w Wyższej Szkole Rolniczej w Olsztynie. Był zatrudniony na stanowisku starszego agronoma w Rolniczych Gospodarstwach lecz wykonywał pracę asystenta kierownika praktyk studenckich w zakładzie szkolenia praktycznego. Kierownikiem praktyk był Adam Śliwiński. Autor wspomina tu swój pierwszy wyjazd z podlegająca mu grupą studentów do gospodarstwa hodowli zarodowej w Podągach koło Ornety. Studenci mieszkali w pokojach w pałacu, była tam stołówka i świetlica. Ogólnie autor  bardzo dobrze wspomina swoją pracę na uczelni, mógł tam robić karierę naukową, ale żmudna praca go wtedy nie pociągała, pragnął doświadczać życia, pracy z ludźmi i zdobywać nowe doświadczenia. Podjął wtedy decyzję, która zaważyła na jego dalszym życiu, zrezygnował z pracy na uczelni i postanowił spróbować swoich sił w PGR Piotrowiec. Nic nie zdołało tego zmienić.  

                                                   
Leon Zieliński, syn Antoniego, ojciec Zygmunta Zielińskiego autora wspomnień
przez kilka lat pełnił funkcję sołtysa we wsi.




Dom rodzinny Zygmunta Zielińskiego w Krzywkach-Bratkach. Widok od strony wiejskiego stawu. Lata powojenne. W tym miejscu urodził się Leon Zieliński, ojciec autora oraz jego dziadek Antoni Zieliński.

Fotografia z roku szkolnego 1949/59, przedstawia klasę VII w Szkole Podstawowej w Kuczborku. Autor trzyma tabliczkę w nazwą szkoły. U dołu siedzą nauczyciele.
Orka na polu obok Krzywek. Oraczem był Antoni Zieliński, wuj autora, przedwojenny ułan.
 
                                         Leon Zieliński, orka, Krzywki-Bratki









                                                  Żniwa w Krzywkach-Bratkach

           Pałac w Juchowie, stan na 2019 r., w tym miejscu zakwaterowano chłopców z liceum z Działdowa , ok.1951 r.


Autor "Wspomnień" - Zygmunt Zieliński 

Pałac w Podągach, gdzie autor pracował jako asystent kierownika praktyk w Wyższej Szkole Rolniczej w Olsztynie. ( wyjazd z grupą studentów) Fot. z https://polska-org.pl/9571103,foto.html?idEntity=8732459


Wiersze Zygmunta Zielińskiego.


          W maju

Człowiek w podeszłym będąc wieku 
chce do dziecinnych wracać lat
to jest na jawie nie możliwe 
ale się może spełnić w snach
I mnie  w tę ciepłą noc majową
przydarzył się przecudny sen
O jakże piękny to był sen,
co osiemdziesiąt odjął lat!
Wróciłem w nim w dziecięcy świat
ujrzałem swą rodzinną wieś,
kiedy lat miałem tylko sześć.
Gdy opuszczałem wieś rodzinną, 
a było to przed wielu laty,
to w sercu i myślach ją zabrałem.
Jej widok, kolor, zapach, głos
i w żniwa brzęk klepanych kos.
Już dawno nie ma tamtych lat,
stary porządek dawno znikł,
lecz w mej pamięci został ślad, 
który weń nagrał się, jak film. ( c. d .n. )

         "Zaduma'

Ja czekam na Nią, na białą Panią,

co z kosą chodzi i życie skraca

i tam wysyła skąd się nie wraca.

Tam na mnie czeka duszyczek wiele:

zmarli z rodziny i przyjaciele.

Najbliższych zmarłych czeka gromadka: -

dziadek Antoni, ojciec i matka,

siostrzyczka Henia, braciszek Stasiek, 

co się rodzili w wojennym czasie.

I siostra Danka tam na mnie czeka.

Zmarłą niedawno poznam z daleka.

Z bliskiej rodziny tam dusz jest więcej.

Są dwaj szwagrowie i trzej siostrzeńce.

Kumpla z dzieciństwa też pewnie spotkam

Nadratowskiego z Zawodzia Włodka

Dawno minęły już szkolne czasy

więc pewnie będą koledzy z klasy:

Mietek, Rysiek i Edek Płoski,

Trzech Tadeuszów i Jakubowski.

Choć niedowiarkiem był, mam nadzieję,

że pewnie będzie też Kierski Heniek.

Nad sensem życia się zadumałem

Lecz dalej nie wiem, choć rozmyślałem,

czy ciałem z duszą, czy tylko ciałem?

A kiedy przyjdzie nieuniknione ,

pożegnam wnuczki, dzieci i żonę

Chciałbym się wtedy zachować godnie

i panicznego nie zaznać strachu

i bym z godnością poszedł do piachu.

Po wielu latach, może kiedyś w maju,

przyjdzie na cmentarz wnuczka  z córką małą,

paciorek odmówią i świeczkę zapalą,

i na grób położą białego bzu gałąź..


         Mojej Żonie

Trudno Kochana mi znaleźć słowa,

którymi mógłbym Ci podziękować

za wszystkie wspólnie spędzone lata

i jak mam miłość wyrazić w kwiatach.

Ale od serca dzisiaj Ci powiem:

Bardzo Cię kocham i ufam Tobie.

Z bukietem życzeń kochana Żono

daję Ci piękną różę czerwoną.

         Zygmunt

20 lipca 2019 r.


czwartek, 9 czerwca 2022

Spotkanie z podróżnikami, zakochani w świecie - Indie

 8 czerwca gościli u nas podróżnicy - pani Joanna Grzymkowska Podolak z mężem Jarosławem Podolakiem. Piszą o sobie - zakochani w świecie i podróżach, czego efektem stają się liczne podróże, książki i spotkania podróżnicze w bibliotekach i innych instytucjach w całej Polsce. Nasze spotkanie dotyczyło kraju egzotycznego, pięknego, ale i jednocześnie kraju wielu kontrastów  społecznych  i gospodarczych, jakim są Indie. Padły pytania - z czym może nam się kojarzyć ten kraj, co o nim naprawdę wiemy. Wbrew pozorom wiemy niewiele, więc taka lekcja z pewnością nam się przydała. Pani Joanna ubiorem i ozdobami  perfekcyjnie zaakcentowała jej tematykę. Nasi goście z energią i ciekawie dzielili się wrażeniami ze swoich podróży. Przez ponad godzinę przebywaliśmy w  Indiach, zwiedzaliśmy upalny Radżastan, gdzie temperatury sięgają nawet 50 stopni Celsjusza, podziwialiśmy niesamowite mauzoleum  Tadź Mahal w Agrze, w stanie Uttar Pradesh, które  zrozpaczony cesarz Szahdżahan zbudował na cześć zmarłej żony Mumtaz Mahal.  Zaintrygowała nas także święta rzeka Ganges, do której trafiają nadpalone ciała Hindusów, a w tych samych wodach  obmywają się żywi.  O 12.15  spotkanie się zakończyło, a my znowu znaleźliśmy się w Zielonej, pełni emocji i nagromadzonej wiedzy po tej podróży. Dziękujemy  naszym gościom za za tę fascynującą wyprawę do Azji Południowej.

  W imprezie uczestniczyły klasy VI i VII Szkoły Podstawowej w Zielonej wraz z paniami nauczycielkami oraz uczestniczki DKK przy bibliotece w Zielonej. 

Podziękowania należą się także OSP w Zielonej za udostępnienie sali.














 7 czerwca zaprosiliśmy przedszkole i klasę "0" ze Szkoły Podstawowej w Zielonej na spektakl profilaktyczny pt. " Mapa skarbów". Artyści z teatru "Kurtyna" pokazali nam, jak ważne jest czytanie w życiu każdego dziecka, ponieważ rozwija wyobraźnię, uczy poprawnego wysławiania się, poszerza wiedzę. Uczestniczyły w nim dzieci z przedszkola i klasy "0" z Zielonej wraz z nauczycielkami. Dziękuję Osp Zielona za udostępnienie sali.






środa, 1 czerwca 2022

DKK- "Ławrusznik" Pauliny Jurgi

 Powieści Pauliny Jurgi są mocno zakotwiczone w mafijnej rzeczywistości. Świetnym tego przykładem jest omawiana na ostatnim spotkaniu DKK książka pt. "Ławrusznik".  Gwarantujemy, że nie zaśniesz nad jej lekturą, więc nie próbuj traktować ją, jako remedium na nocną bezsenność. Nic z tego. Możesz za to nie przespać nocy i mieć problem z przyspieszonym tętnem. 

Bohater książki Igor nie nauczył się szacunku i miłości dla drugiego człowieka, za to wiedział, że nie można okazać słabości, jest zafascynowany ludzką anatomią, zaczyna studiować medycynę, w końcu staje się zabójcą w gruzińskiej  mafii. Nie mógł już sam podejmować żadnych decyzji, stał się tylko ludzkim narzędziem, ale co z   ...miłością? Wszystkich ludzi o silnych nerwach zapraszamy do przeczytania tej emocjonującej historii.








Finał konkursu wiedzy o historii Zielonej i Batalionów Chłopskich


 

30 maja odbył się finał "I Międzyklasowego Konkursu Wiedzy o Historii Zielonej i Batalionów Chłopskich - patrona szkoły"- Zespół Szkół im. Batalionów Chłopskich w Zielonej, który zorganizowano we współpracy z naszą biblioteką od lat gromadzącą materiały na temat dziejów naszej Małej Ojczyzny. Przypominam, że z tą miejscowością m.in. związana jest postać znanej pisarki Marii Dąbrowskiej i jej ojca, uczestnika powstania styczniowego. Organizatorkami były panie:  Anna Smolińska 
( nauczycielka historii) i Iwona Siudzińska ( nauczycielka języka polskiego i bibliotekarka). Współpraca z filią biblioteczną w Zielonej polegała na udostępnieniu materiałów o historii wsi i okolic.   Konkurs składał się z dwóch etapów: pierwszego, podczas którego uczestnicy przystąpili do pisania testów oraz drugiego - finałowego. W finale spośród wszystkich kilkunastu uczestników,  wyłoniono cztery osoby wykazujące się najlepszą znajomością lokalnej historii, którym zostały wręczone dyplomy i nagrody. Podczas obydwu etapów konkursu byli obecni zarówno organizatorzy, jak i dyrektor szkoły pan Czarek Ossowski, który wręczał nagrody. Nagrody zostały ufundowane przez bibliotekę publiczną oraz szkołę.

Oto lista nagrodzonych w konkursie:

I  Paulina Pokropska
II  Emila Kowalska

III miejsce ex aequo zajmują

  Jakub Szczesiak
    i
 Wiktoria Retkowska

Wszystkim serdecznie gratuluję!