- Miałem sen. Odejdźmy od tego dębu.
- Mieliśmy sen. - Jak echo powtórzyli pozostali, a najodważniejszy rozpoczął opowieść: - Nagle zjawił się w moim śnie człowiek. Powiedział, że Jan mu na imię i przekazał taką historię:
" Dwieście lat temu z przechodem urodziłem się w chłopskiej rodzinie. Bardzo kochałem ten las. Tu przychodziłem skarżyć się na swoją sierocą dolę i niedolę. Pragnąłem mieć coś bliskiego, własnego. Była jesień. Dęby sypały żołędziami. Wyszukałem najdorodniejszy owoc i zagrzebałem w ziemi. Nie mogłem doczekać się wiosny.Minęła zima, a gdy już wszystko rwało się do życia, pobiegłem do lasu. Z ziemi wyrastała młoda siewka, moje drzewko. Przyglądałem się, podlewałem, rozmawiałem z nim. Dąbek rósł, jak na drożdżach. Kochałem go do tego stopnia, że zapragnąłem, aby stał się moją kapliczką. Zbiłem z dwóch patyków krzyżyk i umieściłem na jego młodej piersi. Minęły lata. Ożeniłem się i założyłem rodzinę. Swoje kłopoty powierzałem często ukrzyżowanemu na moim drzewie, które szeleściło już liśćmi całkiem pokaźnych konarów. Jednak pewnej letniej nocy potężnie zagrzmiało i zaszumiało porywistym wiatrem. Przez okolicę przeszła trąba powietrzna . Powaliła wiele drzew. Nie ominęła też i mojego. Chciałem w zimowe wieczory ogrzać jego drewnem swoje domostwo. Wczesnym świtem chodziłem w las i odcinałem części drzewa, które powoli znosiłem do obejścia gospodarskiego. Jednego dnia, gdy próbowałem przeciągnąć kawał drzewa, usłyszałem szczekanie psów. To zbliżał się zarządca pańskiego lasu. Bądź , co bądź w pojęciu pańskim kradłem drewno. Zarządca i psy zgotowali mi grób w dole po wyrwanym drzewie. Na moim grobie wyrósł nowy dąb, pod którym teraz spoczywacie. To jest mój dąb i nikt go nie ruszy dopóty, dopóki nie wessie i nie wyparuje ostatniego pyłku z moich prochów. Otóż i wszystko."
Wysłuchawszy treści snu, wszyscy drwale zgodnie skinęli głowami i przeżegnawszy się, potwierdzili jego jednolitość. Wieść o tym wydarzeniu wkrótce obiegła całą okolicę. Dziwowano się i radzono po chałupach, co robić. W końcu pewna bardzo mądra i pobożna rodzina z Zielonej, postanowiła odnowić, to, co zaczął Jan i powiesiła na dębie krzyż. Od tej pory nikt już nie ważył podnieść na drzewo topora. I tak ocalał dąb, który rośnie samotnie do dzisiejszego dnia na dawnym leśnym pobojowisku. Od czterech pokoleń opiekuje się nim z dziada pradziada ta sama rodzina.
A kto nie wierzy w tę niesamowitą historię, może się przekonać o jej prawdziwości. Wystarczy w letnią noc przespać się pod owym dębem. Nawiedzi go wówczas sen sprzed wieków.
Napisała pani Teresa Dwórznik- Romańska, poetka i pisarka regionalna.
"Nieugięty dąb z Zielonej", zdjęcie konkursowe, fot. Kasia i Marta Piotrowicz |
Ten sam dąb i dwa pokolenia rodziny Piotrowiczów opiekujące się dębem. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz